Wczoraj były dwa kolejne zabiegi
Adrii udało się zmobilizować panią karmicielkę do złapania kolejnego kocurka, no i na zabieg pojechała koteczka-staruszka, bezdomna, pod opieką BarbaryHorz.
W ogóle nie wiem co ta jesień ze sobą przyniosła, ale w ostatnich dniach hurtowo dzwonią ludzie z prośbą o pomoc w kastracjach. Niestety w większości przypadków jest to szczęście w nieszczęściu, ponieważ o tym, że trzeba te koty wykastrować przypominają sobie nieco za późno.
Zadzwoniła Pani, która na wsi dokarmia w stodole koty, które się schodziły z całej wsi i ma ich na tą chwilę..... 20 dorosłych i maluchy. Myślała, że może je do nas przywieźć i zostać ich wirtualnym opiekunem

Umówiłyśmy się, że zorganizujemy im zabiegi, przy współpracy z Panią - jednak potrzebny jest ktoś, kto ma czas, kto może tam jeździć, zabierać koty (pani nie ma ani samochodu, ani transporterka).
Dzwonił pan, pracownik aresztu, z prośbą o zabranie od nich wszystkich dokarmianych kotów. Zaproponowałam kastracje, maja się zastanowić (w sumie nie wiadomo nad czym, bo na wiosnę będzie ich znów dwa razy wiecej).
Zadzwoniła Pani, która została do nas odesłana z innej organizacji

, pani ma w zakładzie pracy ok. 15 dorosłych kotów. Tutaj będzie o tyle najłatwiej, że Pani jest w stanie sama pomóc w organizacji zabiegów - łapać, będzie szukać przyjaciół do wożenia kotów na zabiegi.
Cały czas myślę o grupie prawie 20 bardzo dzikich kotów, które mieszkają na podwórku, z którego wzięliśmy Czesia...
Brakuje nam ludzi, samodzielnych, którzy są w stanie wziąć klatkę- łapkę, poczatować na te koty, zawieźć do lecznicy...
Wszystkim nie uda się pomóc, ale wszędzie tam, gdzie ludzie sami też są w stanie się zaangażować, włączyć w działanie - będziemy się starali pomóc. Przede wszystkim brakuje nam rąk do pracy - jak zawsze.