Dzisiaj kolejna i ostatnia

kontrolna wizyta u weta. Miałam jechać z Pico i Moko - bo Everest dostał przepustkę do adopcji już tydzień temu, ale to co wyrabiał Everest przez kilka minut po zamknięciu go jako jedynego w kuchni przeszło moje wszelkie pojęcie. Oprócz wrzasku (ma spore możliwości, oj tak i baaardzo dużo siły), zaczął biegać, skakać, wskakiwać wszędzie i zwalać co się da, próbował wskoczyć na klamkę i otworzyć drzwi aż w końcu, gdy drąc się uderzał ciałkiem o drzwi to zdecydowałam wziąć go do weta "dla towarzystwa". Od razu się cała trójka uspokoiła.

W drodze powrotnej okazało się, zę kocurkowi do szczęścia potrzebna byłam ja - był sam w transporterku i stał obok mnie i był spokojny i zadowolony.
Pan doktor obejrzał Pico i Moko, Pico bardzo dokładnie, na brzuszku, przeczesał ręką ogonek, obejrzał łapki, pazurki, Moko też, a Everesta wytargał za uszy

(a wcześniej obejrzał na uszkach zarastające zmiany). Razem ze mną u weta była pani Pico i bardzo, bardzo długo rozmawialiśmy na temat odkazania mieszkania i zagrożenia zakaźnością grzybicy.
Wygląda na to, ze PIco wróci do swojego domku w sobotę!
W trakcie rozmowy asystentka weta obcięła pazurki towarzystwu zwłaszcza jak zobaczyła wygląd mojej szyi "jako dowód bezgranicznej, bezwarunkowej, czystej, wielkiej kociej miłości"

Bez trudu wynegocjowałam z panem doktorem podawanie torpedom tabletek co drugi dzień i - będąc na to przygotowaną

- miałam już ze sobą gilotynkę i tabletki i dzisiaj asystentka je podała więc mam już spokoj. Nawet jeśli ktoras torpeda będzie u mnie jeszcze dłużej to i tak mam im podać tabsy już tylko 3 razy.
Ostatnio miała chwilę czasu na refleksje i podsumowania. I tu nie jest inaczej - utrzymanie jednego kota kosztuje mnie 100zł. Nie umiem wydać mniej, jak ktoś umie proszę o instrukcje.
Dzięki Jus87 mogę się torpedami zająć i nie umierają z głodu, dzięki Adamowi aburacze mogę mieć pewność, ze moje mieszkanie jest bezpieczne dla mnie, dla moich rezydentek i dla torped i mogę leczyć maluchy. Niestety takie są teraz moje realia - nie mam szans na samodzielne pomaganie kotom. I wcale nie jest mi z tym komfortowo.
ps. Pisząc tego posta Everest ulokował się na moich kolanach a Pico łaziła po klawiaturze, potem po kolanach, brzuchu, a teraz znalazła miejscówę na karku i leży i mruczy
