Wczoraj odbyła się na podwórku akcja ratunkowa.
Ja osobiście wystąpiłam w roli ratownika,w koszuli nocnej na początku,potem kiedy emocje nieco przygasły,ogarnęłam się i odziałam.
Około wpół do drugiej w nocy,znów usłyszałam straszne odgłosy kocie,to godziny porządków podwórkowych wprowadzanych przez łasice.
Dźwięki jakie kot wydawał były inne niż zwykle,był wściekły,straszył zawzięcie i wydawał się być baaardzo wkurzony.Poza tym słyszałam kota -bliżej-,wiedziałam ze jest piętro niżej niż moje okna,na dachu oficyny gdzie mieści się piekarnia.Zajrzałam przez okno kuchenne,ale ciemno było i nic nie widziałam.Kot wydzierał się złowrogo na daszku,pod moimi oknami.Zaświeciłam latarką.
Jesoooooo!Spojrzał w moją stronę a oczyska zaświeciły mu się jak bazyliszkowi,dość strasznie to wyglądało.Sterczał najeżony przy krawędzi dachu,wydzierał się jak opętany na rynnę i próbował walić w nią łapą.
To była jedna z "naszych pum",czyli jeden z czarnych kotów mieszkających na naszym podwórku.Straszne bestie,dzikie dzicze co to żadnemu zwierzowi na podwórku nie odpuszczą,nawet zabłąkanego tu psa nocą atakowały.
Nie mogłam dojrzeć co tam w tej rynnie "pumę" tak nieziemsko wkurza.Dopiero po chwili,kiedy oczy przyzwyczaiły się do skąpego oświetlenia zauważyłam coś jasnego,jakby jakiś jasno umaszczony kot się tam skrył.Strasznie mi się go zal zrobiło.Widziałam nie raz jak polują nasze "pumy",wiedziałam ze jeśli to domowy kot,to żywy z tej rynny nie wyjdzie.Starał się jak najbardziej skryć w tej płytkiej rynience,nieco wystającego dachu dodatkowo go ochraniało,ale większa część tułowia jednak była odkryta.
Kiedy świeciłam na nich latarką,"puma" traciła animusz i nieco stopowała swoje ataki,wydzierała się nadal,ale przynajmniej nie tłukła łapą tego w rynnie.Zrobiłam trochę hałasu żeby pogonić czarną gadzinę i nawet był efekt."Puma" nie przerywając sobie dzikich wrzasków,nadal najeżona,jednak pomaleńku,jak w zwolnionym filmie zaczęła się wycofywać.Zachowywała się jakby ją ktoś gumką do ofiary przymocował,niby pomału się odwracała ale dwa kroki w tył,a jeden z powrotem,niby zaczęła iść w odwrotnym kierunku,ale łepek co jakiś czas odwracał się i znów zaczynała wrzeszczeć na rynnę.
No żal było tej bestii zostawić ot tak zwierza w rynnie,oj strasznie żal.
W ciągu dnia ten dach robi u nas za stołówkę dla ptaków więc w sumie bez namysłu,złapałam kilka kromek chleba i zaczęłam rzucać w krwiożerczą gadzinę.
Chyba doszła do wniosku że to w rynnie jest moje i poszła sobie,dodatkowo ktoś pomógł mi niechcąco,bo zaświecił na klatce schodowej światło,daszek był trochę lepiej widoczny.
Pokiciałam na "ofiarę" z rynny żeby zachęcić do wyjścia.To miejsce nie było dobre aby czekać tu do rana.Ten dach to nocna trasa łasic,biegają z podwórka na plac teatralny i z powrotem aż do ok. 3.
Pomyślałam że jak go któraś w tej rynnie wywęszy,to marny jego los.
Jasno ofutrzona ofiara w końcu zaczęła dyskretnie i pomaleńku wyglądać z rynny,wciąż zerkała do tyłu,w stronę w którą poszła "puma".A ja wciąż nie wiedziałam co to za zwierz.W pewnym momencie pomyślałam-czy to aby nie łasica??????????-chyba nie zdarzyło mi się,właśnie ratować łasicy?????????????po tym wszystkim co widziałam!po tym co one wyczyniają tu z kociętami,kotkami.
Wiem,życie jest wredne,ale nie do tego stopnia żeby mnie teraz wrabiało w ratowanie łasicy!?!?
Osobiście nic im nie zrobię,ale żeby od razu ratować przed "pumą"?!?!Przynajmniej wyrównały by rachunki.
Ale z drugiej strony...łasica czy nie,przecież teraz jej tak nie zostawię,jakoś głupio tak...
Ja się zastanawiałam,a coś z rynny wystawiło łepek,oczywiście oglądając się "za pumą".
Moment,sekunda,dosłownie mgnienie oka a czarne wściekłe diablisko już stało nad "jasnym" w rynnie,znów darło pyszczysko i znów tłukło łapami jak opętane.Wyskoczył nie wiadomo skąd.
Wcale nie odszedł,tylko się przyczaił tak ze go nie widziałam.
No wkurzył mnie i to całkiem serio.
Poleciałam do okna na klatce schodowej,lepiej oświetlone miejsce i jakby nieco bliżej tych dwojga.Wredny,czarny dziadyga zwątpił.Znów zaczął ten swój wycofywany taniec w zwolnionym tempie,no to zgarnęłam garstkę ziemi z kwiatka na parapecie i chyba coś doleciało do czarnego macho,bo znacznie przyśpieszył tempo.
Teraz już tylko zostało odczekać aż jasne coś wylezie z tej rynny.Wynurzało się...włosek...po...włosku...milimetr...po...milimetrze,wciąż zerkając "za pumą".Miałam wrażenie,ze bardziej przesuwa się w tej rynnie niż wynurza,ale nadal było zbyt ciemno,oczy już nie te,coś mi jakby majaczyło ze się przesuwa w moją stronę w tej rynnie ale nie byłam pewna.Porównałam położenie "jasnego" względem pionowej rynny obok,jak zmieni się układ to wiadomo ze "jasny" woli taką taktykę i jednak przesuwa się wew. rynny.
Trochę mi się dłużyło,emocje nieco opadły i zauważyłam ze jestem w koszuli na klatce.Poszłam się ogarnąć szczęśliwa że nikt o tej porze nie plącze się po klatce.Po chwili wróciłam,znów latareczka na "jasne" w rynnie,zmienił położenie względem pionowej rynny i to znacznie,czyli jest dobrze,kombinuje i w końcu wyjdzie.Byle by nie planował zostać w tym miejscu do rana,bo chcę iść spać a nie sterczeć w tym oknie do rana i go pilnować przed łasicami.W końcu "film" stanął w miejscu,"jasne cóś"przestało się przesuwać.Poświeciłam,oj cholerka!koniec "pustej rynny",dalsza część była zatkana,jakieś kawałki starej urwanej chyba rynny powpadały do środka i "jasne cóś" nie mogło się dalej w niej przesuwać.No mat zwyczajnie,jak nic będę teraz serenady w tym oknie wyśpiewywać do świtu,żeby łasice odstraszyć.
Zdeterminowana byłam,zeszłam na podwórko,pod dach w miejsce gdzie powinno znajdować się "jasne coś",trochę pokiciałam,tak po cichu,bo już mi nieco głupio było przed sąsiadami(jakby przypadkiem który nie spał)i po chwilce z dachu spojrzał na mnie koci łepek.Prawdziwy kot.No to biegiem na drugie pięterko,do okna z lepszym widokiem i wkręciła mi się gadka,bo już wiedziałam po jakiemu mam do kota zagadywać.Wynurzał się,nawet całkiem sprawnie,ale wciąż oglądał za "pumą",w pewnym momencie zawinięta trochę papa o jego plecki wyprostowała się i stuknęła,jak ten kocio podskoczył!jak mi oddech wstrzymało!On się przeraził,a ja jeszcze bardziej.Tyle czasu w zupełnej prawie ciszy,a tu nagle taki dźwięk znienacka i to wtedy kiedy oboje w napięciu wypatrywaliśmy czy aby "czarne wściekłe" znów skądś nie wyskoczy.
Nie wyskoczyło,nawet by nie zdążyło,bo jasny kocio tak wyrwał z tej rynny ze tylko kierunek który obrał udało mi się dojrzeć,tylko światło latarki zdążyłam skierować w stronę "trasy" którą uciekał,żeby w razie czego łasice odstraszyć od niego.
Oj dzieje nocą na podwórkach,oj dzieje,aż żal spać iść
I jeszcze takie motto mi się nasunęło:
nie sadźcie innych po pozorach-to ze ktoś po 2 w nocy,biega od okna do okna,a nawet na podwórze w nocnym odzieniu i gada do ciemnej podwórkowej otchłani,nie znaczy ze ześwirował
