Wczoraj odbyliśmy rodzinną wyprawę do weta.
Kropka w jednym transporterze, Malucci i Blusia w drugim, a do tego ja, TŻ i nasz wysłużony uniak jako siły transportowe
Malucci wzbudził w lecznicy zachwyt jakiejś pani (klientki), przybiegła z korytarza, żeby go wygłaskać i pokomplementować. Ponieważ rudy nie kocha takiego spoufalania się, zachwycony nie był - wcisnął nos pod pachę mojego TŻ i usilnie udawał, że wcale go tam nie ma
Blusia z kolei wywołała euforię mojej wetki, która nie mogła przestać się nią zachwycać. Bambaryła nie dała się wyjąć z transportera, więc zdjęłam górną pokrywę i badania oraz szczepienia dokonywaliśmy na kocie majestatycznie spoczywającym na miękkiej poduszce w dolnej połówce transportera. Minę miała wyniosłą i królewską i każdym ruchem i spojrzeniem dawała nam do zrozumienia jak bardzo jest niezadowolona z naszych zabiegów. W miarę macania przy badaniu wkurzenie koty rosło, futro się jeżyło - no sama muszę przyznać, że cudna jest w takim stanie, więc wcale się mojej wetce nie dziwię, że nie mogła przestać "ochać"
Koty na szczęście zdrowe, zostały zaszczepione.
Najbiedniejsza była wczoraj Kropcia, ale też dzielnie zniosła nasze zabiegi. No i wynik badania bardzo mnie ucieszył - nadal nie ma ciąży

, test białaczkowy wyszedł negatywny, dzisiaj odbieram wyniki badań krwi - mam nadzieję, że wyjdą równie dobre. Udało mi się też umówić Kropę na sterylkę w ramach Ogólnopolskiego Dnia Sterylizacji. Muszę jeszcze tylko skołować kaskę na zabieg (trochę mnie ta wczorajsza wizyta wyżyłowała finansowo), ale jakoś damy radę.
No i w związku z dobrymi wynikami Kropci, wczoraj oficjalnie otworzyliśmy łazienkę. Kicia na razie niezbyt jest zainteresowana wychodzeniem, raczej przyjmuje wizyty moich futer. O dziwo, moje koty są bardzo pokojowo do niej nastawione - Malucci trochę burka, ale widać, że robi to profilaktycznie, Inka obwąchuje Kropkę i nawet próbuje ją lizać po łebku

Onet i Blusia na razie trzymają duży dystans.
Z Kropką jest dziwinie - wzięta na moment do pokoju poleżała z nami na łóżku, ale zaraz potem zaszyła się w kąciku i tam siedziała prawie bez ruchu cały wieczór. Jest wyraźnie przestraszona, zupełnie nie interesuje jej nowe otoczenie, nie chce zwiedzać, nie chce nawet się dobrze schować - myślałam, że raczej zniknie nam pod łóżkiem, a ona cupnęła na wierzchu i tak leżała patrząc na wszystko przerażonymi oczami. Wyciągnięta ręka to dla niej nadal sygnał ataku - prycha i próbuje odstraszać. Wzięta na ręce cała się spina, żeby zaraz rozpływać się na kolanach w czasie głaskania - barankuje, ociera się (pewnego dnia wyśliniła mnie dokumentnie, tak się wycierała o mnie pyszczkiem), drepcze, ugniata i mruczy.
Długa chyba jeszcze droga przed nami. Ale będziemy próbować się zaprzyjaźnić.