Dziękuję za życzenia
Pogoda póki co dopisuje, w domu świątecznie, spokojnie i leniwie.
Tylko, że albo ja mam pecha do jednego z dozorców albo on próbuje podłożyć mi świnię.
Chodzi o Snejkiego.
Noce jeszcze zimne i szkoda mi kotusia, więc korzystając z tego że mam w domu zmotoryzowane dziecko, jeżdżę zamykać go na noc, a rano wypuszczać.
Dzisiaj byłam koło 19-tej, a po 21-ej dzwoni do mnie "donosiciel", że ma informację od dozorcy o wyjącym alarmie.
Wkurzyłam się nieprzeciętnie, że owszem kot jest w budynku ale siedzi w zamkniętej klatce i zamkniętym archiwum, w którym jak dobrze wie, nie ma czujek więc w jaki sposób mógłby włączyć alarm.
Zadzwoniłam do dozorcy, powiedział, że alarm już nie wyje ale światło na budynku cały czas mruga, a on nie miał wyjścia i musiał zameldować przełożonemu, że ja byłam w budynku.
Pomyślałam, pal cię licho po prostu mam do ciebie pecha ...
Potem przyszło mi do głowy, że to może jakaś zmowa obu "sympatycznych panów" i może wcale ten alarm nie wył, a jeśli nawet tak, to jak nie pojadę od razu, to potem nie udowodnię, że to nie Snejki włączył alarm i "donosiciel" znowu napuści na nas szefa.
Nie wtajemniczając rodziny wyszłam z domu, wezwałam taxi i pojechałam do pracy.
Czujka faktycznie świeciła, ale wzięłam chłopa do piwnicy, pokazałam mu kota w klatce i spytałam w jaki sposób on mógł to zrobić. Zadzwoniłam też do donosiciela, by zamiast się mnie czepiać niech wezwie serwis do monitoringu.
I teraz mam zagwozdkę ... co włączyło alarm ?
Duchy ... myszy (od 4 lat nie widziałam w biurze ani jednej) ... czy to dozorca wszedł do biura (mają klucze do drzwi wejściowych), by wziąć sobie źródlanej wody z dystrybutora i na mnie chciał zrzucić winę.
A może celowo to zrobił by podlizać się "donosicielowi". Bo jakoś w szwankujące czujki nie mogę uwierzyć.
Kurcze, a może ja już "mam kota na punkcie kota" i zaczynam jakichś teorii spiskowych się doszukiwać 