Miałam nadzieję, że daję Fredowi szansę.
Szansę, może nie na szczęśliwą ale znośną starość.
Wydawało mi się, że jeśli mu się uda, znajdzie kochający dom,
to również duch Tołdiego w nim odżyje.
Tołdi, to też był czarny, 10 letni staruszek, oddany przez rodzinę
właściciela do schronu, po jego śmierci. Musiałam pomóc mu odejść.
Niestety cały nasz wysiłek, który dawał dobre rezultaty,
w ostatnim tygodniu poszedł w zapomnienie.
Mimo swego wzrostu, kot był strasznie chudy i lekki,
bałam się go przytulać, jakby był ze szkła.
Nie wiedziałam co robić, ale dziś zobaczyłam jak chwieje się,
bo tak jest słaby, z powodu kichania. Męczyły go pawiki i megarozwolnienie.
Nie wiem dlaczego nie znosił lecznicy, ale to zanim przybył do mnie.
Nie lubił też siedziec w kontenerku, stresowało go zamknięcie.
Głaskałam go, a on spał, póżniej trzymałam jego łapkę
i robiłam wachlarzyk, aż nie chciał się otworzyć...
...a wetka powiedziała...ODSZEDŁ...
Nie wiem, czy jest z dawnym właścicielem, czy z Tołdim i innymi kotami,
a może jego energia krąży w kosmosie, gdzieś koło nas...
