Wczoraj już nie miałam siły. W nocy śniły mi się oczywiście koty. Te żywe i te martwe, które wyciągałyśmy z komórek.
Ogólnie na terenie hotelu jest podstawowy problem - wszędzie porozrzucane żarcie, gnijące, ohydne. Koty są najedzone i nie łapią się zbyt chętnie.
Pod hotelem jest ciąg korytarzy z około setką zamkniętych komórek, w co piątej coś piszczy. W komórkach niektóre zwierzaki już martwe. Znalazłyśmy około 4 dniowe kocię z pogruchotaną nózką, z której lała sie ropa. Leżał na swoim bracie - martwym, nadjedzonym przez inne zwierzęta.
W innym korytarzu martwe kociaki, zjadane już przez mrówki
http://upload.miau.pl/3/108745.jpg
Wyciągnęłyśmy dwa kociaki z jednej komórki, jedno z ropą strzelającą z oczu. Wygrzebywałyśmy kocięta z rur ciepłowniczych za pomocą desek i zagiętych listewek.
Dobrze łapały się koty w piwnicy, wszystkie młode, dzikie, 9 sztuk. Klatki w piwnicach porozstawiane tak, ze żeby zrobic obchód wszystkich robi sie trasę kilkusetmetrowa. Męczące to jest bardzo.
Część korytarzy niedostępna, zawalona jakimiś gratami. Wczoraj z Tomkiem przedarliśmy się przez rury, szukając kociąt, ale już końcówka korytarza tak zawalona, ze brakowało nam do przeszukania około 10 metrów. Na tej wysokości jest jeszcze jeden korytarz, którego końca nie widać - załamka, oczywiście wszystko nie oświetlone.
Wniosków mi brak, poprostu nie wiem jak to ugryźć. Wiem, ze chciałabym podziękowac wszystkim za gotowośc do pomocy. Magiji, ze mimo złego samopoczucia zebrała transportery po Łodzi i przywiozła je do hotelu. Annskr, za pożyczenie klatki łapki. Indze, że po robocie zrobiła rundę po mieście i po łapance krązyła z nami po miescie po lecznicach. Elfridzie za jeżdżenie na resztkach benzyny po całej Łodzi. No i mojemu Tomkowi za dzielne piłowanie i wspieranie psychiczne mnie w tych ciemnych korytarzach, oraz za to, ze wyręczał mnie w obchodach po klatkach
