Uszanowanie.
Jakoś tak dziwnie wyszło, że zawsze piszę tu wtedy, jak są jakieś kłopoty... Bo w końcu szanowni forumowicze zawsze służą cenną poradą i pomocą.
No dobra, dość wazeliny, przechodzę do rzeczy

Problem istnieje w mniejszym lub większym stopniu od czerwca br., kiedy to wreszcie po wielkich trudach zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Cieszyliśmy się jak małe dzieci, bo przeprowadziliśmy się z 38m2 do 140m2, więc po naszym obecnym lokum można pobiegać lub pojeździć na rowerze, ale po pierwszych kilku nocach radość mocno opadła. Dlaczego? Proste - KOT!
Oczywisty był fakt, że koty dość ciężko znoszą zmianę miejsca zamieszkania, nawet z towarzyszeniem tych samych ludzi. Hałasom nie było końca - bieganie, przewracanie rzeczy i co najgorsze wycie pod drzwiami sypialni. W pewnym momencie byłem tak wściekły (głównie z bezsilności), że miałem ochotę wyrzucić sierściucha przez okno, ale jak zwykle rozsądek i sumienie wzięły górę

Pierwsza myśl to Feliway - chodziło toto non stop przez jakieś 2 tygodnie i efekt miało mizerny...
Tak więc postanowiliśmy poradzić się specjalisty i opowiedzieliśmy wszystko wetce przy okazji przeglądu technicznego. No i okazało się to być trafionym pomysłem, bo okazało się, że kotu psują się zęby (a co ciekawe w zeszłym roku też się jeden popsuł i niestety doprowadziło to do ekstrakcji - po tym zabiegu problem znikł). Tak więc trochę środka przeciwbólowego, regularne czyszczenie zębów, odpowiednia karma i temat wycia po nocach został zamknięty.
Ale niestety tylko wycia...
Myśleliśmy, że wszystko teraz wróci do normy, ale jest coraz gorzej. Przede wszystkim zaczęło się "niszczycielstwo" - brudzenie świeżo pomalowanych ścian łapami, ciągłe wycieczki po wysokościach, czemu towarzyszyło zrzucanie różnych rzeczy (jest to o tyle dziwne, że przez te wszystkie lata obecności Gomory u nas takie sytuacje nie miały miejsca!) i co nas do szału doprowadza - drapanie wersalki, która mimo zasieków w postaci różnych narzut, wygląda jak strzęp! Nawet zniszczyła pazurami kilka torebek Kasi, co do tej pory również nie miało miejsca... No i co najgorsze, wszystko to dzieje się przede wszystkim w nocy, a patrząc na to, że niemal dzień w dzień wstaję do pracy między 2 a 3 nad ranem, to wszelkie nocne hałasy oznaczają wygląd i samopoczucie zombie przez cały dzień.
Kolejny odcinek tego dramatu pojawił się, kiedy stolarz zamontował nam całą kuchnię, a konstrukcja i układ mieszkania spowodował, że musiała pozostać całkowicie otwarta. Oczywiście zaczęło się spacerowanie i bieganie po blacie - wszędzie był syf, odbite kocie łapy (którymi wcześniej grzebała w obsranym i obsikanym żwirku!) i pozrzucane przedmioty.
Zresztą dzisiaj ok. 5 rano (kiedy miałem cholera okazję pospać dłużej...) obudził mnie hałas na dole, a jak zszedłem zobaczyć co to było, to chciałem rwać resztki włosów z głowy - okazało się, że kot (nie wiem jakim cudem) przewrócił stolik, na którym leżał komputer! Od zniszczenia uratowało go tylko to, że był szczelnie zapakowany w futerał...
Powiem wprost - mamy tego serdecznie dość! Jesteśmy ciągle niewyspani, zestresowani, a wręcz użyłbym słowa sfrustrowani. To trwa stanowczo za długo, a próbowaliśmy już wielu sposobów - mimo niechęci udostępnialiśmy Gomorze większą ilość pomieszczeń, dalej stosowaliśmy ten cholerny Feliway, nawet specjalnie zostawialiśmy pościel na wierzchu, bo przecież każdy zwierz domowy lubi, jak mu miękko i ciepło. Nie podnosiliśmy głosu, staraliśmy się nie gonić kota znikąd (nie licząc kuchni), ale nic nie daje efektu.
Dzisiaj przeprowadziliśmy poważną rozmowę na ten temat i niestety dotarło do nas, że w sumie co z tego, że fizycznie warunki życia nam się poprawiły, skoro nie możemy się tym w pełni cieszyć i z tego korzystać, bo futrzasty bin Laden terroryzuje cały dom... Nie możemy też dłużej się oszukiwać, że będzie OK, bo przez to wszystko zaczęło się też psuć między nami i psuje się dalej!
Trzeba to przerwać i to jak najszybciej, stąd też bardzo trudna, ale sądzimy, że właściwa decyzja - czas znaleźć Gomorze nowy dom. Taki, w którym będzie jej lepiej niż u nas. Przy czym od razu nadmieniam, że nie ma żadnego ultimatum typu "jak za tydzień ktoś jej nie weźmie, to wyrzucam kota na bruk". Spokojnie poczekam i na pewno nie oddam byle komu. Nawet moja matka, która ma istną obsesję na punkcie zwierząt (tak tak - nawet my wszyscy razem wzięci nie mamy takiego hopla jak ona

), namawia mnie, żebym jej oddał Gomorę, ale wtedy po miesiącu stałaby się beczkowozem, a poza tym ojciec nie lubi kotów... Tak więc poszukiwania czas zacząć. Jak znacie kogoś, to szepnijcie słówko.
Pozdrawiamy
J. i K.
P.S. I wcale nie jest nam z tym dobrze...