Odpowiadam zbiorczo. W dużym skrócie: jest lepiej

choć dalej jeszcze nie jest dobrze. Rozmawiałam przez telefon z aassiiąą, wybrałam w końcu klinikę w silesia city center, Smartvet, konkretnie panią weterynarz Joannę Pyrkosz - na obecną chwilę jestem bardzo zadowolona z obsługi. Pani Joanna poświęciła nam sporo czasu, kotem się zajęła troskliwie, ja nauczona poprzednim doświadczeniem od razu powiedziałam, że kot jest piwniczny, ale walczymy o niego z córką, bo ma z nami zostać, więc prosimy by traktować go najlepiej jak można. Karolkowi pani Joanna zrobiła ponowny test, pobierając krew, czekałyśmy na wyniki a w międzyczasie zrobione zostało usg brzuszka. Pani weterynarz powiedziała, że kotek ma podwyższone leukocyty (mam nadzieję, że nie przekręcam teraz nazewnictwa) czyli jednym słowem jest jakiś stan zapalny. W brzuszku nie ma płynów, ale p. weterynarz stwierdziła, że jest za to ogromna ilość gazów i że przyczyną jednak mogą być robaki, mimo że w kupach nic nie widać. Temperatura została zmierzona i jest w normie. Kotek dostał antybiotyk, kupiłam mu karmę Hills Gastrointestinal do tego w aptece espumisan w kroplach, podałam mu w karmie trochę mniej niż dawka zalecana dla niemowląt, zjadł wszystko. Test dostałam do domu, niestety dalej nie można stwierdzić, że jest ten FIP czy nie. W sumie p. weterynarz mówi bardzo podobnie do tego co tu piszecie, w zasadzie ten test przeprowadza się wtedy gdy kot ma jakieś niepokojące objawy wskazujące na FIP. Karolek takich objawów nie ma. Ale jutro jedziemy znowu i będzie przeprowadzany jakiś inny test, bardziej dokładny i jeśli on wyjdzie pozytywnie zostanie jeszcze kolejny test, za odpowiednio wyższą cenę, który podobno dość jednoznacznie rozstrzyga, tyle że na wyniki tych testów trochę się czeka. Jestem zadowolona z wizyty, widać że p. Joanna interesuje się kotem, nie wiem co myśleć o tej wizycie domowej i weterynarzu, który tak mnie wystraszył. Początkowo tłumaczyłam to sobie tym, że tu w Świętochłowicach mieszka sporo ludzi nazwijmy to umownie "ubogich ciałem i duchem" i może on z góry przyjął, że jak kot jest z piwnicy to nikt go leczył nie będzie. Ale córka mi mówi "mamo, ty przecież mu wyraźnie mówiłaś, że zapłacisz, ile trzeba i że chcemy go ratować" więc nie wiem czemu było takie podejście, wolą się weterynarze asekurować, gdyby moje domowe zachorowały więc najlepiej tego się pozbyć (?), nie wiem, nie rozumiem, tym bardziej, że przy matce Karolka weterynarz był bardzo ok. Ale zostawmy to, to już historia, Karolek przebadany, lekarstwa dostał (no i tu jednak znowu różnica między weterynarzami, od początku mówiłam każdemu, że brzuszek duży i dostałam odpowiedź, że kotek ma w brzuchu pełno jedzenie - a jednak usg wykazało co innego - jest sporo gazów).
I kolejna dobra wiadomość, praktycznie już w 100% mamy załatwiony domek tymczasowy dla Karolka, może nie idealny, ale na pewno lepszy niż piwnica czy stałe zamknięcie w mojej ubikacji. Domek będzie dobry, jest to kolega córki, dobrze się znamy od lat, trochę musiałyśmy marudzić i naciskać

, ale udało się, jedyny minus że chłopak sporo pracuje, chodzi na próby swojego zespołu i Karolek może być trochę samotny. Ale będziemy go odwiedzać, a jeśli wszystko dobrze pójdzie to córka za 6 m-cy zabierze go do siebie, gdzie będzie jedynym kotem. Teraz zobowiązałyśmy się do kupowania całej karmy, żwirku, do opłat za wizyty u weterynarza (my będziemy z nim jeździć) kupuję mu drapak na ścianę, krytą kuwetkę i mam nadzieję, ze nie narobi szkód, bo zobowiązałam się do pokrycia ewentualnych szkód. Smutno jest mi rozstawać się z Karolkiem, który straci swoje imię, bo nowy opiekun twierdzi, że nie będzie się wygłupiał z tym imieniem i nazwał go "Farorz" bo jest czarny i ma białą koloratkę na szyi

Trzymajcie kciuki za Karolka-Farorza i za kredyt mojej córki, niech banki łaskawe będą, bo wtedy córka kupi fajne mieszkanko i Karolek będzie miał bardzo dobrze
