» Pon kwi 29, 2013 11:54
Re: Nowonarodzone kocięta w piwnicy. Co robić ???
Wczoraj cały dzień niemal trwała "akcja". Tak jak podejrzewałyśmy kociaki zostały przeniesione niedaleko - do piwnicy naprzeciwko. Znalazłyśmy wszystkie 5 (początkowo myslałam, że było 6, ale precyzuję: było 5). Więc małe ulokowane zostały w mojej piwnicy, obok stanęła klatka łapka. Po niedługim czasie złapał sie jakiś burasek, ale okazało się, że był to chłopak. Później co godzine sprawdzałam, matka kręciła się w piwnicy i przy okienku, ale nie weszła do łapki. Za którąś wizytą zobaczyłam, że brakuje jednego kociaka. Uznałam więc, że całej gromadce wystarczy stresu jak na jeden dzień i za pewne kocia matka szuka nowego miejsca. Zabrałam więc klatkę łapkę, zostawiłam żarełko i zostawiłam je w spokoju na noc.
Od rana do teraz sytuacja wygląda tak: nadal są 4 małe (przeszukałam piwnicę jak mogłam, nie widać Piątego), ale w ich legowisku jest widocznie wygniecione miejsce w kocyku, który wczoraj zostawiłam(+ wyjedzone jedzenie z miseczki i wypita woda), z pewnością była tam matka. Nie wiem czy przenoszenie kociaków w takich odstępach czasu (o ile to ona go zabrała, a nie jakiś kocur) jest naturalne i normalne.
Jak już wielokrotnie było tu powiedziane: każdy ma swoje zdanie na temat tej i każdej innej takiej sytuacji. Te zdania często są zupełnie różne nawet wśród osób doświadczonych w takich sytuacjach. W dniu kiedy napisałam tego brzydkiego posta(za którego przepraszam jesli kogos uraziłam, to nie było moim celem) wiedzielismy, że nie możemy uspić maluchów. Liczylismy, że uda się złapać matkę i moznaby było rodzinkę przetransportowac do dt. Nie poszło po naszej myśli. Wczoraj i dziś cały czas jestem na gorącej linii, rozmawiałam wielokrotnie z kilkoma osobami, również z tego forum, i standardowo jedni mówili jedno, drudzy drugie. Część popierała rozwiązanie, do którego się przychylam: będę dokarmiać matkę, bo jest dobrą mamą i nadal opiekuje się małymi, ale zostawiam ją w spokoju, acz bacznie obserwując. Domyślam się, że zaraz posypie się na mnie gradobicie, ale taka jest decyzja. Mam stały kontakt z kilkoma zaangazowanymi w to od dawna osobami, które oferują swoją pomoc, więc ewentualnie wspólnymi siłami będziemy dalej radzić. Jak się sytuacja rozwinie - będę informować. Nie tak miało być, ale teraz każde rozwiązanie wydaje się złe.