Wrażliwość nie jest chorobą, ale strasznie upierdziela życie
"maniunie" wniosły do naszego życia ogrom radości, ruch i świeżość. Chetnie bym je zatrzymała jeszcze na trochę, bo na razie siedzę w chacie bezrobotna, ale to nie byłoby dobre ani dla nich, ani dla mnie, z każdym dniem trudniej byłoby mi sie z nimi rozstać, z kazdym tygodniem malałyby ich szanse na dom.
Dzień, kiedy odwiozłam rodzeństwo był straszny, miałam ochotę nakopać sobie w zadek i natychmiast po nie wracać. Czy teraz jestem spokojna, nie, nie jestem i jeszcze jakiś długi czas nie będę, uspokoję się może po miesiącu, jak dostanę zdjęcia, jak zobaczę na żywo ( bo na pewno się wproszę

) zdrowe zadowolone, rosnace koty.
Dzisiaj nie mam wiadomości i już czuję jak złe opary kłębią się pod czachą, ale zaciskam zęby, nie mogę nikogo nękać i nikt nie ma obowiązku dwa razy dziennie zdawać mi relacji. Po prostu muszę dac domom spokój a kotom czas na adaptację.
Gdyby się coś działo, to myślę, że dostałabym wiadomość.
Po raz pierwszy w życiu wydaje kocięta i to jeszcze tak malunie, kruchość ich życia powoduje u mnie ciągły niepokój, czy na pewno inni zadbają, dopatrzą, choć wiem, ze ja też nie jestem idealna, zdarzają się sytuacje, ciagi zdarzeń, których nie da się przewidzieć....
Starałam się wybrać im dobre miejsca, rozpatrzyć wątpliwości z każdej strony, ale czy mi się udało, to tylko czas pokaże....
Może w ciężarze innych spraw, w kontekście życia to "tylko" kot, ale to również bezbronne życie za które, ratując je, wzięłam odpowiedzialność, na zawsze i do końca.