Dziewczyny no nadal jest kiepsko, znaczy węzeł się obkurcza nie mogę powiedzieć, że nie, nawet koło ucha wisi taka fałda skóry, która się rozciągnęła przy powiększeniu się tego węzła wygląda jakby się z kimś mocno powyciągała. Ropy jeszcze w tych uszach pełno nie wiem skąd tyle tego chol3rstwa się wzięło. Od kiedy infekcja zaczęła się zmniejszać Oli organizm dostał kopa i zaczął reagować temperaturą. Temperatura spada po zastrzykach i preparacie ale Ola już ze zmęczenia chyba i tej potwornej infekcji śpi troszkę więcej. Dodatkowo nie mamy już jak wychodzić na spacery, jest za zimno i za mokro jak na kota, który jest praktycznie niewychodzący. Ola je normalnie (już mi wybrzydza i pokazuje co woli jeść a czego wolałaby unikać - więc to objaw, że wraca już do siebie), załatwia się normalnie (po 2 dniach antybiotyku zaczęłam panikować, że w kuwecie za mało kupy i w ogóle no i prześladowałam tego mojego kota z tą kupą

ale to pewnie wina 1 dnia gorączki bo już wszystko wróciło do normy bez żadnych wspomagaczy). Ola też trochę się bawi, ale jak już mówiłam mój kot nie jest z tych super aktywnych (nigdy taka nie była, ona ogólnie jest dziwna jak na kota, nic nie niszczy, nie wiesza się na firankach, nie niszczy mebli, nie wspina się - taki trochę kotopies, strasznie do nas przywiązana, wystarczy, że na chwilę wyjdę z pokoju a ona już za mną człapie mimo, że jej przed wyjściem mówię, że zaraz wracam bo idę na przykład siusiu

), wczoraj mama mi ją przyniosła o 1 w nocy bo stwierdziła, że idzie spać a kot się w nią wgapia

no cóż przespała cały wieczór to później gdzieś musiała energię spożytkować

. Nadal jeszcze się boję, mimo, że mój wet pozytywnie nastawiony do leczenia kota. Biedna jest taka po antybiotyku widać, że to w środku się goi Olę wszystko swędzi, czasem jak ją złapie to aż tak wzdycha jak ją masuje. Większość czasu jest ok, ale jak ją np. złapie taka słabsza chwila to taka jest biedniusia, wtula się we mnie uszami albo przychodzi i oczkami mi mruga, że ona już by chciała, żeby już było po. Dzisiaj ją obmacywałam to ten węzeł już jest takiej wielkości jak po tej dawce antybiotyków u pierwszej wetki. W środę mamy wizytę, w czwartek powinien być wymaz. Mam nadzieję, że to się poobkurcza wszystko. Bo nadal z tym pyszczkiem nie do końca ok, wczoraj całym pycholem mi zanurkowała w sos z mokrego i jest tak umorusana, że myślę czym by ją tu obmyć, bo wodą samą nie zejdzie a to jest pychol więc mydłem też jej szorować nie będę.
Co do Rexia to był taki mały głupol, nic się nie słuchał, takie to było nieokiełznane, nosił jeże w pysku, musiałyśmy go przekupować mięchem, jeża zabierałyśmy do domu karmiłyśmy kocim żarciem i wynosiłyśmy, żeby tylko Rex nie widział. On krzywdy nikomu nie chciał zrobić, chciał się zaprzyjaźniać ale nie rozumiał, że dla jeża/gołębia czy co tam złapał to jest gigantyczny stres. Nie umiał też panować nad emocjami a że był wielki to często dochodziło u nas w domu do drobnych urazów. Kiedyś w zabawie kąsnął mnie w cyca (mam bliznę

dobrze, że cyc w sumie cały

), mamie jak się schylała łbem nabił śliwę

więc wiecie zabawa jak siemasz, dlatego tak go brakuje no i spacery, ludzie mijali nas na 100m bo się go bali a to taki mizioch był, schował głowę między moje nogi i myślał, że go nie widać. Ludzie jak go widzieli w lesie to mówili, że to niedźwiedź albo dinozaur. Nie umiałam go oduczyć skakania, więc jak wracałam do domu musiałam się opierać o furtkę bo Rexio na łapach był wyższy ode mnie, musiał koniecznie dawać mi buzi. A jak płakałam albo byłam smutna, walił się na mnie tym cielskiem swoim no nie szło się nie zbrechtać bo to uciskało wszystkimi kościami. Gdzieś mam nawet foto jak spaliśmy, waliło się to na mnie jak wór kartofli cała w siniakach zawsze chodziłam. Ola go nie lubiła bo to wielkie, nosa jej zawsze w tyłek pakował albo ją brał w zęby i przenosił. Chociaż czasami sama go prowokowała, wlepiała w niego gały a potem uciekała

więc w sumie to nie wiem czy to nie taka miłość kocio-psia była
