Znów od niedzieli wędruję do veta. Tym razem z Alonzo. W niedzielę rano obudziło mnie jej pomiaukiwanie. Poczatkowo myślałam, że to jej ranna niedzielna upierdliwość daje znaki. Niestety, kiedy zobaczyłam czerwone siczki w kuwecie nie było na co czekać. Dobrze, że vet 24-godzinny 200 m od domu. Poranny spacerek, USG pęcherza / wylizany brzuch bardzo się przydał, bo obeszło się bez golenia/, kroplówka, zastrzyki i wróciłysmy do domu, Alonzo z ulgą, że już po wszystkim, ja-z zadrapaniami na dłoniach i bez 50 zł w kieszeni. Jest lepiej ale oczywiście czeka mnie kilka kolejnych wizyt/ na szczęście już nie tak drogich/. Czemu to najczęściej w weekend coś złego zaczyna się dziać?
Ostatnio z Szeri też biegałam w niedzielę. Osiedliłam się blisko tej lecznicy zanim miałam koty. Chyba jakiś szósty zmysł mnie tu skierował.
A teraz za oknem hula wiatr a nasze kociambry spokojnie drzemią w ciepełku.

Tylko tych na zewnątrz żal. Skończyła się życzliwość natury dla nich. Kolejny cięzki okres nadchodzi.
