Agn pisze:No, chyba że chodzi o przełamanie monopolu określonej grupy na przepływ informacji...
Nie o monopol informacyjny chodzi... I tym bardziej o to, że ja rzekomo uważam, że nie ma sensu kotów promować... Promować jak najbardziej! Tyle, że z głową i w racjonalny dostosowany do realiów sposób.
Jeśli Jeth chce promować koty z PA, to zawsze ich będzie od 1 do 15... Dleczego nie może tego więc robić na starym wątku? Nie rozumiem. A co z kotami, które będą tu "do adopcji", a jednak wrócą do Azylu II i do adopcji nie będą. Wywalimy je z wątku?
A wszystko właściwie rozchodzi się o to, że Jeth chce wrzucać foty, info, a dalej ludzie mają sobie radzić sami, bo nie chce/nie może pośredniczyć w adopcjach tych kotów. Tak być nie powinno dla dobra tych ludzi, kotów i schroniska.
Nie wiem, jak to Wam bardziej wytłumaczyć, bo jak widzę ponad rok doświadczenia w kilkudziesięciu adopcjach warunkowych Never jest tu bez znaczenia i kilkumiesięczne doświadczenie w wyadoptywaniu kotów w schronie przeze mnie, Jamkasicę i Nalinę też jest bez zaczenia (nie zliczałam tego, ale razem wyadoptowałyśmy pewnie ponad setkę kotów w schronie).
Pogdybajmy sobie nad sprawą Negrity, bo ją znamy...
Wątek Negrity zakładałm ja. Numer podałam i nadal uważam, że to był błąd. Pani od Negrity znalazła ją gdzieś, nie wiem czy tu, czy na jednym z ogłoszeń. Miała kota, miejsce, numer. Rodzina zachwycona, dziecko zachwycone, kot obiecany. Pani zdecydowała, że nie ma potrzeby odzywać się do mnie, przecież ma wszystko, to zadzwoniła do schronu. Odpowiedź: "kot nie jest do adopcji, bo jest chory". I nie wiem, dlaczego to kogoś dziwi

Po pierwsze, schronisko to nie "koty na telefon" - jak chcesz kota, to musisz przyjechać. Ale najwyraźniej zrobiła dobre wrażenie, bo ją pracownik na Negritę zapisał. Pani przyjeła tę informacje do wiadomości, na wzięcie kota warunkowo się nie zdecydowała, bo to było dokocenie, a negrita chora. Nota bene Negritę od A. wzięła dopiero po podleczeniu. To wszystko działo się we wtorek, w czwartek dziewczyny wzięły kotkę ze schroniska na leczenie, bo tam nie miała szans.
Teraz pomyślmy sobie, że dzieje się to wszystko, ale pracownik dopełnia swoich obowiązków. Dziewczyny jadą po Negritę do schronu, tam dowiadują się, że ktoś jest na kotkę zapisany. Pracownik musi zadzwonić do osoby zapisanej - może odbierze w tym momencie, a może nie. Powiedzmy, że się pracownik dodzwania i pani nadal potwierdza, że kotkę chce po leczeniu... Choć biedna nie zdaje sobie sprawy, bo skąd ma to wiedzieć, że ta kotka prawdopodobnie nigdy do zdrowia w schronisku nie dojdzie (nie bez powodu ją ogłaszałam). Dziewczyny kotki nie dostają (na marginesie, już widzę tę aferkę

). Zatem dziewczyny wściekłe, bo jest DT na wyleczenie, a schronisko kota nie chce wydać. Pani czeka na kotkę. Kotka siedzi w schronie, dostaje kolejny antybiotyk, który jej pewnie nie pomoże, bo od początku nie dawała rady w schronisku. Mijają tygodnie.
Teraz pomyślmy sobie, że kotka jest cały czas chora, a nawet gorzej, bo od antybiotyków siada jej już wątroba, albo łapie coś dodatkowego...
Teraz pomyślmy, że ktoś inny "z miasta" widzi kotkę na wybiegu. Chce ją zabrać, robi dobre wrażenie, obliguje się do leczenia, ale kotki nie dostaje, bo jest na nią ktoś zapisany...
Teraz pomyślmy sobie, Negrita umiera w schronisku, bo czym bardziej jest chora, tym bardziej pani jej ze względu na swojego kota wziąć nie może...
Pani zrażona do schroniska. My wściekłe. I najważniejsze - kot nie żyje.
Jak komuś mało, to możemy powspominać jeszcze Przytulankę, jeśli ktoś nie zna całej historii Przytulanki od początku do końca...
I teraz pomyślmy, jeśli wtedy nie podałabym numeru, a w zamian za to swój numer telefonu. Pani musiałaby do mnie zadzwonić. Wtedy wiedziałaby jakie ma szanse ta kotka w schronisku, wtedy można by szukać tymczasu, może wcale tymczas nie byłby potrzebny...
I ta historia skończyła się dobrze, bo pani jak już się wykrzyczała na pracownicę BA (która akurat naprawdę miała serce dla kotów, pomagała w adopcjach i w tym przypadku była średnio winna), przyszła tu się również pożalić na forum. I tak po leczeniu kotka do niej trafiła, choć nie została, bo coś tam nie grało i Aniela w końcu ją wyadoptowała do innego domu.
A gdyby tu nie "przyszła" to tylko by jej został wkur^ na schronisko, a kota by pewnie wzięła skądinąd... Faktycznie żadna to szkoda dla kotów z Palucha
