Jesteśmy już po pierwszej dawce leku. Na początku było trochę stresująco, źrenice małej rozszerzyły się tak, że wyglądała zupełnie jak kosmita - nie widać było zupełnie tęczówek. Do tego oczywiście nadaktywność, a i bąki waliła takie, że możnaby je wykorzystać jako broń biologiczną. Do tego w pakiecie podniesiona temperatura ciała (nie mam termometru, ale to było wyczuwalne gołą ręką) i uparte próby umycia się zamkniętym pyszczkiem. Ale teraz, po siedmiu już godzinkach od podania, wszystko wygląda w porządku. Źrenice wróciły do normalnego stanu, zachowanie kota również. Dostała właśnie ostatnią porcję jedzonka na dziś i mam nadzieję, że wreszcie pójdzie spać (i pozwoli mi na to samo). Nie umiem ocenić, jak się ma rzęsistek w kocie, ale wierzę, że umiera w bólach straszliwych.
Mam nadzieję, że to już końcówka tej walki o życie. Że od teraz będzie tylko lepiej. Wiem, że to naiwne... Ale po raz pierwszy od początku rzeczywiście udało mi się uwierzyć, że kiedyś może być normalnie. Nie znam się na lekach, biologii, ani tym, czy lepsze są tabletki dla krów, czy dla gołębi. Ale jestem wam bardzo wdzięczna, że dzięki wam udało się zajść tak daleko.
