po pijaństwie troche chory.
Patrzy.... śniegu pełno wszędzie.
To Wigilia pewno będzie.
Za cholerę nie pamięta,
czy on w dobre wyszedł swięta?
To tak a propos świąt.

A na powaznie, to jestem zdruzgotana tą zimą. Zimowa deprecha trwa. Zwierzęa w lasach podobno umierają z głodu - sarny oskubały już wszsytkie dostępne gałążki i korę. Leśnicy nie nadążają z dokarmianiem, nie do wszystkich zwierząt docierają. Nie wiem, co z bocianami i innymi ptakami, które przyleciały.

Koty też cierpią, karma zamarza, kocice rodzą, maleństwa pewnie umierają z wychłodzenia. Otworzyłam znowu sezon budkowy, bo mam telefony, że matki z kociętami w śniegu.
W kociej, ogrzewanej piwnicy piwnicy, którą mam pod opieką pojawiła się jakkaś nowa ruda kociczka i powiła 4 kociątka - 3 rude i 1 czarne. Mądra matka chyba długo szukała ciepłego schronienie na poród. Moja znajoma, właścicielka piwnicy, zajrzała do pudła i odkryła maluchy. Oby tylko kocica ich nie przeniosła, bo ich nie zlokalizuję potem. A rudziaki z pewnościa sie wyadoptują.
Martwię się tez o moje dwie podopieczne kotki-niełapki. Jedna z cmentrza służewieckiego. Brzuch już duży. Spróbuję jeszce raz z klatką-pułapką, ale marnie to widzę. Lapię ją od kilku lat i nic. Tylko potem zbieram jej dzieci z cmentarza do adopcji. Druga podobna paskuda w okolicy mojego domu buszuje. Ta też woli głodować niż zbliżyć się klatki. Obydwie są w tym stylu, że na widok klatki, odwracają się kuprem i idą sobie w siną dal.
Zima weszła już w 7 miesiąc. Pierwszy atak był przeciez w pażdzierniku.
Paskudny klimat mamy. Lata co najwyżej 2 miesiące. Liczę, że tak naprwdę letnie to czerwiec i lipiec tylko. W maju jeszce bywają przymrożki (zimna Zośka i ogrodnicy), w sierpniu już zimne noce i krótsze dni.
Na razie pozostają marzenia, zamykam więc oczy i przenoszę się nad gorące morze, palmy, słońce
