Biedne kociska, domowe, wychuchane a teraz przez nieodpowiedzialną babę na poniewierce
Przepraszam za OT, ale ostatnio przeżyłam ucieczkę swojego kota i przez własną głupotę bym staciła mojego rudego
Dwa tygodnie temu zwiał mój Rudolf, pierwszy raz na smyczce wziełam go na ogródek przy domu. Strasznie był przerażony więc szybko do domu wróciliśmy i durna jak wracałam to zamiast na ręce go wziąć to na tej smyczce go miałam. Tak zaczął szaleć w pewnym momencie i skakac, że wyszedł mi z szelek i uciekł w podwórko, a potem na zewnątrz bloku. Uciekał od nas jak leciałyśmy z córką za nim, i przez ruchliwą ulicę (dobrze że sobota po 20 było to ruch mały) i wleciał po drugiej stronie w takie krzaki, którymi trawniki są okolone. Krzaki chyba od zimy nie były scianane. Nie mogłam go znaleźć, a jak już dorwałam to nie dało się utrzmać tak siewyrywał. Dziecko poleciało po kontener, a ja go szukałam po wyrwaniu mi się. Dobrze, że z jednego rogu krzaki były ogromne. Tam się schował i udało mi się go capnąć i do kontenerka wcisnąć. Doszliśmy do domu, a ta franca wlazła do przepokoju i se poszła jakby nigdy nic

Jakby przed chwilą nic sie nie stało, jakby nie zachowywał się jak szalony, przerażony kot.
Oczywiście pańcia jak już było po wszystkim to wpadła w histerię

A ręce i nogi to nie dość, że miałam podrapane od krzaków, jak w nie właziłam, to cała byłam poparzona pokrzywami. Zupełnie nie pamiętam, żeby tam jakieś pokrzywy były, bo tylko jedna myśl mi kołątała w głowie - co będzie jak on poleci w tamte podwórka, a dalej są obce działki, graże i potem górki i lasek .
Ale w głowie też mi się wyświetlały jak w kalejdoskopie rady z róznych wątków co mam robić i jak się zachowywać. I chyba to spowodowło, że mi się udało, że po początkowej panice uspokoiłam się i dopiero w domu odregaowałam.
Dopiero dzisiaj pierwszy raz jestem w stanie o tym pisać.