» Śro wrz 29, 2004 20:25
Z wielką radością przyjmowaliśmy poprawę zdrowia Marysi. Mimo ślepoty radziła sobie doskonale, ostatnio nauczyła się wskakiwać na krytą kuwetę a z niej próbowała wykiwać na stół, gdzie trzymamy kocie miseczki z jedzeniem. Zaczynała już biegać i bezbłędnie trafiała do drzwi w każdym pomieszczeniu. Nawet zaczęła już wybrzydzać przy jedzeniu.
Niestety o ile jej ciało zdrowiało o tyle jej dusza pogrążała się w coraz większym mroku.
Pisałam już wcześniej o narastającej agresji Marysi. Zmiana zachowania stała się dla nas nie do zniesienia. Zmiany zaczęły być wyraźne już z dnia na dzień. Branie jej na ręce kończyło się próbą pokąsania, bez żadnego ostrzeżenia, mruczała i szukała miejsca do ukąszenia. Ulubionym celem stała się moja mama. Nie było dnia, żeby nie została pokąsana, dotkliwie do krwi.
Apogeum nastąpiło w poniedziałek.
Rano wychodząc do pracy, znalazłam na wycieraczce kociaka – podrzutka. Kocie – bura dziewczynka ok. 3 miesięczna pozwoliła się wziąć na ręce. Więc otworzyłam drzwi i oznajmiłam, że kociak na razie zostaje a wieczorem zawiozę do lecznicy na przechowanie.
W południe zadzwoniłam do domu, żeby dowiedzieć się jak się miewają sprawy i mama roztrzęsionym głosem oznajmiła, ze musiała kociaka mknąc w pokoju mojej córki a Marysię w swoim, ze Marysia oszalała, rzucała się na kociaka z furią i próbowała go zagryźć, potem już atakowała wszystko i wszystkich. Kiedy kociak został zamknięty w pokoju rzucała się na drzwi całym ciałem, kociak za drzwiami warczał i miauczał wniebogłosy. W końcu mamie udało się poduszka zagonić Marysie do drugiego pokoju. Tam zaczęła biegać w kółko uderzając we wszystkie przeszkody, meble, ściany. Wreszcie wyczerpana przewróciła się i zasnęła.
Nie mogłam się zwolnić z pracy, żeby pojechać do domu i kiedy już wieczorem przyjechałam do domu, kociak był ciągle zamknięty w pokoju a Marysia trochę się uspokoiła, ale nie na tyle, żeby można było przejść koło niej. Pyza i Tygrys siedziały na szafie i próba zejścia na podłogę kończyła się atakiem furii u Marysi.
Miałam nadzieję, że noc przyniesie uspokojenie, że Marysia wyciszy się i uspokoi. Niestety, rano unormowała się na tyle, że dorosłe koty mogły przemknąć do kuwety i cos szybko przekąsić, póki Marysia się nie zorientowała sytuacji. Niestety ślepota wyostrzyła jej słuch węch więc każde poruszenie kończyło się warkotem i próbą ataku.
Od kilku tygodni rozważaliśmy możliwość usunięcia jej kłów, żeby uniemożliwić jej kąsanie. Ale trzeba by jej usunąć praktycznie wszystkie zęby, żeby odniosło to pożądany skutek. Marysia atakowała również pazurkami, nawet obcięcie nie chroniło przed podrapaniem, bo nauczyła się uderzać łapkami na tyle mocno, by wbić stępione pazurki w rękę czy nogi. Trzeba by usunąć jej pazurki operacyjnie. Nie mogliśmy się zdobyć na takie okaleczenie tym bardziej, że byłoby to przyczyną silnego stresu, taka niemożność obrony przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem grożącym z naszej strony.
Ciągle mamy naszą kochaną słodką łagodną Marysię sprzed wypadku, naszą słodką biedną Marysię czasu rekonwalescencji. Ciągle mieliśmy nadzieję, że ta Marysia wróci, że ‘obcy’, który zagnieździł się jej mózgu odejdzie. Niestety nie było lepiej, było coraz gorzej.
Wczoraj, po konsultacjach wetką, która ją leczyła podjęliśmy decyzję o uśpieniu Marysi.
Pochowaliśmy ja na naszej działce.
Dziękuje wszystkim, którzy okazali nam dużo serca i ich wsparcie pomogło nam przetrwać jej chorobę i powrót do zdrowia.
Niestety tę walkę przegraliśmy. Mam wielkie poczucie przegranej i nie sprostaniu zadaniu. Może inny opiekun miałby więcej samozaparcia, intuicji i cierpliwości. Mam też wielkie poczucie winy, że jej nie uchroniłam przed wypadkiem, że w moim domu spotkało ją takie nieszczęście. Gdybym oddała ją do adopcji, tak jak zamierzałam byłaby zdrowa i żyłaby do dziś.