Dla czego każda sprawa związana z kotami musi być tak wnerwiająca
Muszę się wyżalić,bo chyba mnie coś zaraz trafi...
Dzisiaj
stare dzieci mają wolne,więc ja postanowiłam przypilnować panią karmicielkę,która wyjątkowo skutecznie mnie unika.Pisałam kiedyś o budynku w którym starsze małżeństwo prowadzi działalność(jakąs,nieistotne),budynek otoczony sporym ogrodem,ogród ogrodzony.Wewnątrz ok.15 kotów,pan twierdzi że ok.30.Pan rozmawia ze mną bardzo grzecznie,nawet przytakuje,ale jak przyjdzie co do czego,każe pytać żony,bo ona o kotach decyduje.
Postałam więc ok.1,5 godziny,przed budynkiem,w końcu zauważyłam panią karmicielkę,zagadałam(mąż przekazał wszystko,bo wiedziała kim jestem)na początek obchód z żarełkiem i poznawanie dzikich dokarmianych kotów.Pani nawet jest za sterylizacją tych piwnicznych kotek,a nawet kocurów,co do kotów w swoim ogrodzie-ciężko-.Dzikich dziczy nie ma wiele,trzy miejsca i dwie kotki,poza tym dwa kocury i jeden domowy,wychodzący,któremu widocznie uliczna wyżerka lepiej smakuje.
Musiałam wysłuchać wielu opowieści o tym gdzie podziewają się wszystkie urodzone kocięta,od tych dziczy i od tych z ogródka pani.
Nienawidzę takich rozmów,ja że sterylizacja-bo po co ma się tego cierpienia więcej rodzić-,pani-no,nie wiem,ciężko mi się zdecydować,a od tej kotki to kociąt było...i też nie ma,bo...-
Ale sterylka no to pani nie wie,bo musi przemyśleć.
Zmarzłam na kość,dałam namiary na weta,zaprosiłam do siebie,aby pani przekonała się ze kotów na skórki nie zbieram.
Namyśla się.
Ostatnia piwnica,tutaj pani narzeka najbardziej.Mały ogródek przy ruchliwej ulicy.Mieszkańcy budynku przeganiają kotkę,pani nazywa ją Śnieżynka,dzisiaj pani przysiadła na murku bo jak mi wyjaśniła ktos z mieszkańców budynku właśnie wychodził z bramy i nie chciała aby widzieli ze znów jedzenie przyniosła.Misek nie ma,ktos co dzień wyrzuca.W końcu mieszkańcy odjechali samochodem,pani pokiciała po tajniacku,przybiegła kicia,kilkuletnia tri,trochę ostrożna,ale o nogi pani,chwilkę później moje ocierała się z przyjemnością.Mówię pani,że pewnie z domu wyrzucona bo jakaś taka oswojona,pani że nie,ze to dzika kotka na ulicy urodzona,swoje kocięta rodzi co rok w środku tego ogródka,nigdy żadne nie przeżyło.
Rąk i nóg już nie czułam tak zmarzłam,ale kuje żelazo póki gorące,może domu poszukam?
Podeszła do nas jakaś znajoma karmicielki,która pozwala jej karmić pod swoim balkonem,znajoma pyta karmicielki czy ma jakiegoś persa bo jej znajomi szukają.Na hasło-pers-mój odbiór się wyostrzył,więc uważnie słucham,karmicielka namawia na któregoś z kotów które dokarmia,znajoma na to ze nie,bo jej znajomi chcą dla dziecka,a te piwniczne dzikie mogą dziecko podrapać.
Nie wytrzymałam(wiem powinnam się opanować)spytałam czy nie lepiej byłoby kupić dla dziecka kotka interaktywnego,pani omijając mnie wzrokiem(nie miała pojęcia że z adopcjami mam cokolwiek do czynienia)odpowiada mi jednym ciagiem-ale znajomi mają dom,mają już persa,kocura,lepiej mu sie żyje niz niejednemu z ich sasiadów,włóczy sie po okolicznych działkach kiedy chce i ma ochotę,a w ogóle to on bardzo zadbany jest,bo wszystkie koty gdzieś na tych działkach giną a pers ma już 6 lat i ma się swietnie,wszystkie kotki po sasiadach zapyla,wcale po nim nie widać ze ma już 6 lat.
Nie dałam rady!
Spytałam czy jej znajomi są zadowoleni z faktu ze przyczyniają sie do mnozenia bezdomnosci,bo kociąt bez domów nie brakuje(tu wskazałam kotki piwniczne,akurat zajęte obok wyzerką przyniesioną od karmicielki)
uchachana od ucha do ucha kobita odparła że pojecia nie mam,jak sasiadki sie cieszą bo po tym kocurku śliczne małe sie rodza,sama widziała jak do tych znajomych przyszła sasiadka przynaszac -nowe-kocięta-żeby sie pochwalic jakie śliczne.
Odeszłam kawałek dalej,odpalając papierosa-bo jak bym nie odeszła,to jak bozie kocham,chyba bym jej w ten uchachany dziób walnęła-.
Ja się nie nadaję do rozmów z betonem.
Przy kotach robić mogę,nie ma problemu.Ale uswiadamiać ludzi nie dam rady.
Wstyd mi,bo dzisiaj to karmicielka wykazała się większa cierpliwością i spokojem.Ja nie dałam rady.