Dorotka... Piotrze.. Aż mi ręce się spociły...
Kochani, przepiękne koty mi proponowaliście dla Joli. Wszystkie bym zgarnęła od razu..

Ogromnie Wam dziękuję. Przepraszam za nadzieje.. Wczoraj samo życie rozwiązało problem. W południe (byłam na nagłych a niespodziewanych badaniach w szpitalu) zadzwoniła do mnie pani Ela S., której 10 kwietnia 2010 r. w nocy* przewoziłam od Katrin młodziutką, cudowną szylkretkę. Powiedziała zdenerwowana, że przywoziłam jej na Żoliborz kota, przypomniała fakty, bo ja nie jarzyłam, że "zdarzyła się potworna rzecz" (a ja już widziałam trupa kota w myślach

), że rozstała się z facetem (tzw. mężem), że straciła pracę, że córka i ona płaczą, że muszą się wyprowadzić, ona musi wyjechać w poszukiwaniu pracy, jest dramatycznie, że nie ma co zrobić z kotem, Kasia niech do niej jak najszybciej dzwoni i jeszcze DZISIAJ kotka musi od nich z domu wyjść. Powiedziałam, że zrobimy co się da, bo z głosu wiedziałam, że to dla kota nie przelewki.. Kilka smsów od niej jeszcze mnie w tym upewniło, ale na ostatniego odpowiedzi nie dostałam. A pytałam w nim czy kotka nie jest zagrożona.. Zanim ta sms-owa korespondencja się rozszalała (Ela mogła już tylko sms-ować, bo zużyła się podobno karta, bo coś..?), zadzwoniłam natychmiast po jej telefonie do Kasi i do Joli. Obie były w robocie, mogły się tematem zająć dopiero za kilka godzin. Jola powiedziała, że po pracy, za 4 godziny skontaktuje się z Elą i pojedzie zabrać kotkę. Jak powiedziała tak uczyniła. Złoto prawdziwe nie kobieta. Żadnego zastanawiania się, że może nie, może coś nie będzie pasowało, że kotka a nie kocur (to zresztą nie było postawione jako pewnik że ma być kocur), że inne duperele. Po prostu: jest problem = trzeba go rozwiązać. Miałam później jeszcze z Jolą kontakt w drodze do Eli, a później wieczorem.. Słuchajcie, czasem cuda się zdarzają.. Obym nie zapeszyła.. Oczywiście mamy zawsze zagwostkę jak rezydent przyjmie nowego kota.. Stąd był pomysł na kocurka dla kotki, że niby będzie łatwiej i przyjemniej.. No to Wam powiem, że kiedy Jola wniosła Semi (ratowana szylkretka) do domu, ta jak gdyby od dawna tu była, zajęła się mordowaniem myszki Słomki - rezydentki, a później dziewczynki zaczęły po domu ganiać się z poniesionymi ogonami, bawić, cudować, wąchać, jeść razem i Jola już była i szczęśliwa i pewna jednego: dziewczyny - dwie młodziutkie, energiczne jak wulkany baby - dadzą jej popalić

U Joli przebywał chwilowo kot sąsiada, kilkuletni czarnuszek. Na szczęście sąsiad miał go niedługo odebrać, bo kot-ogrodnik

schował się na balkonie wśród tujek przed szalejącymi wariatkami.. Semi dostała w wyprawce whiskasa, nie chciała jeść w nowym domku animondy, ale Jola powiedziała, że whiskasa za chińskiego króla jej nie da, musi się przekonać do nowego żarcia

Może jej nie pasować, ale się nie ugnie

Nie wiem jak jest dzisiaj, ale mam nadzieję, że bez zmian..
Nie gniewajcie się za wzbudzone nadzieje.. Tak wyszło.. W każdym razie - przypadkowo uratowaliśmy następnego kota..
* Muszę iść się leczyć na głowę równiez, tylko po dacie fot stwierdziłam, że to kwiecień.. Byłam przekonana, że to był wrzesień ub. roku...
