Piątek - wieczorem podjechałam na Litewską - po matkę Biruty i jej kolejne dzieciaki. Były cztery, dwójkę opiekunowie wyadoptowali.
I gdybym wiedziała, że tę kotkę można pogłaskać - inaczej zabrałabym się do roboty. Ale nie wiedziałam - bo opiekunowie mówili, że tylko kociaki głaszczą, a ona niedotykalska.
No to złapałam kociaki do kontenera, nawet im zdjęć nie zrobiłam, bo w pośpiechu, a potem - no potem pogłaskałam i złapałam kotkę - ręką, ale nie miałam ani ręcznika, by ją zawinąć w obronie swojej skóry, ani drugiego kontenera, ani kogoś, kto sprytnie otworzyłby ten z kociakami, by dopakować kotkę…. Podrapała mnie, wściekła puściłam - znów uwierzyłam ludziom….
Kontenerek z maluszkami, klatka łapka, herbatka - wypiłam, kotka się złapała. Jeszcze zdążyłam ją dowieźć do lecznicy talonowej. Kotka prześliczna srebrna szylkretka.
Kociaki po pierwszym przeglądzie - dwa wielkie dwumiesięczne chłopaki, białorudy i białobury, gdyby nie chłopak, powiedziałabym, że białobura szylkretka.

*

Sobota - leciałam do pracy, terminy gonią, świtem na Piotrkowską - nic nie napiszę, nie mam co, Nagle wyroiło się tam mnóstwo kocich opiekunów, budki stoją, takie sobie ale stoją, koty nażarte, udzielanie nam pomocy w łapankach jest męczące, mogłybyśmy w końcu złapać tę kotkę i przestać zawracać głowę porządnym ludziom… Przerwa w karmieniu - nie wchodzi w grę, mamy łapać nażarte.
No nie umiemy, Dorado z podbierakiem też nie umie złapać kotki, która siedzi po drugiej stronie podwórza i smakołyki w podbieraku olewa.
Były obie, obejrzały nas i poszły. Nawet się sfotografować nie dały.

Niedziela - leciałam do pracy, terminy gonią. Trafo nie wyszedł spod biurka na śniadanie, zawsze pierwszy przy misce. Pojechałam w ciężkich nerwach. Skończyliśmy po 18tej, telefon do lecznicy - jeden lekarz, kolejka na pięć godzin. Do domu - zjadł skubaniec. Po 20tej pojechałam do koleżanki świeży miodzik pasieczny podrzucić, zadzwoniła Ania z Duńskiej - oswojona kotka w rujce… Sama nie da rady, nie ma nawet kontenera.
Więc spod Uniwersalu na Teofilów, potem na Rzgowską do lecznicy całodobowej, w i końcu do domu…

*

I jeszcze wczoraj Animal Patrol odmówił zabrania kolejnych kociaków - starszej pani z silną alergią na koty podrzucono trzy do ogrodu.
I jeszcze dziś dowiedziałam się, że umarła karmicielka z Lutomierskiej - dawała prowerę, nie sterylizowała. Więc albo zaraz sterylki, albo za chwilę kilkadziesiąt kociaków - karmiła całkiem spore stado…
Po tym weekendowym relaksie trochę się dziś nosem podpieram, a tydzień zapowiada mi się podobny.