Kochane, całym sercem dziękuję!!!
Pozwalam sobie zacytować część PW, jakie właśnie wysłałam do Tinki, która była przy nas codziennie, często godzinami... Tinko, Ty wiesz...
"[...]
przepraszam, że tak długo milczałam, ale jest mi bardzo, bardzo ciężko.
Dzięki Twojej nieprawdopodobnie wielkiej pomocy udało się ustabilizować cukrzycę mojego Tymusia. Mój synuś poczuł się lepiej i pojawila się ogromna nadzieja. Niestety organizm był już zbyt wyniszczony
Nienaturalnie powiększający się brzuch niestety nie był wytworem mojej rozhisteryzowanej wyobraźni.
Okazało się, że wątroba jest powiększona do granic możliwości i przekrwiona (w poniedziałek nie było jeszcze żadnych zmian), płyn był już obecny w klatce piersiowej i w brzuszku. Po pobraniu (dla pewności powtórzonym) okazało się, że mamy dodatkowo do czynienia z krwotokiem wewnętrznym (krwawy płyn, a właściwie krew). Tymonka bardzo bolał brzuch (rano jeszcze nie było bólu), przestał mruczeć, przekroczył granicę cierpienia. Nieludzkim byłoby narażanie go na laparoskopię i uporczywe próby podtrzymania przy życiu przez kilka godzin dłużej. Z miłości do niego musiałam podjąć najtrudniejszą decyzję. Tuliłam go w ramionach do ostatniego tchnienia - byłam opanowana i spokojna (w każdym razie starałam się z całych sił) by do końca miał pełne poczucie bezpieczeństwa, by wiedział, że go kocham i zawsze jestem przy nim. Serce mi pękło, ja pękłam gdy serce Tymusia stanęło, a On pobiegł za Tęczowy Most... Na szczęście była przy mnie kochana Pecia i moja kochana wetka.
Wraz z Pecią pochowałyśmy Tymianka obok Kellusi, pod szumiącą leszczyną...
Teraz przeżywam czas pożegnania - najdroższej Kellusi i słodkiego Tymonka.
Jest tak przeraźliwie smutno........................................ [...]"
Dziękuję Wam za wszystko, nie wiem co byłoby bez Was, Kochane. Dzięki Wam mogłam toczyć walkę o Tymianka, mogłam mu podarować chociaż ten krótki czas...
Bardzo dziękuję za telefony, SMS-y. Wybaczcie jeśli nie odpowiedziałam, ale próbowałam się pozbierać. Nadal próbuję...