Sznuki pojechała do swojego domku do dwóch starszych kolegów. Myślę, że będzie jej tam dobrze, bo do opieki ma dwa ludzie z uprawnieniami do jej leczenia, więc się baba nieźle ustawiła.
Widzę, że Maciuś mały nieźle się zaaklimatyzował... Mam nadzieję, że malutka buraska i braciszek Maciusia też się dobrze trzymają u Pani Ewy. Jessi daj znać, czy wszystko w porządku.
U nas pomimo szczęśliwego domku Sznuki raczej niewesoło. Czarne maluchy ze zdjęcia wcale nie są tak małe, że nie umieją chodzić. One są tak zagłodzone

Różne rzeczy już w naszym domku widziałyśmy, ale nad niektórymi nigdy nie nauczę się przechodzić do porządku dziennego.
Na początku podejrzenia były różne. Że jeszcze takie małe (mają już określone kolory oczu, więc skończyły 6 tygodni - potwierdziła Pani doktor), że takie dzikie i stres

, że robaczyca i walczą z toksynami

(to pewnie też).
Małe wczoraj w nocy mocno prychały. Rzuciły się łapczywie na jedzenie, które dostały dwukrotnie. W ramach redukcji stresu i profilaktyki epidemiologicznej zostały w kontenerku zakwaterowane w łazience. Nie wychodziły z niego i nie uciekały, ale prychały równo. Nie powiem, w trakcie rutynowego masażu brzuszka zastanowiło mnie, że coś duże źrenice mają, ale jak wyżej zwaliłam na adrenalinę. Rano było sprzątanie luźnej kupy i ubrudzonych maluchów (pewnie też stres, bo buraska tak zareagowała). Potem praca, więc kociaki doglądało alter ego, które zadzwoniło zaniepokojone, że biegunka, że musiało rozdzielać, bo się sobie do gardeł rzuciły przy posiłku, że pełzają (bo takie masiupkie jeszcze są) i pić nawet same nie dają rady

Decyzja - do weta na cito. Kroplówki, witaminy, antybiotyk, itd. Trudno powiedzieć.
Wróciłam, oglądam i stwierdzam, że dziwne są. Dziwne są bardzo, a objawy to raczej neurologiczne mają niż cokolwiek innego: odruch źrenicowy słaby, oko generalnie słabo reaguje, niezborne ruchowo, trzęsawka... Wiedząc, że czekamy na weterynarza (osobistego obecnie Sznuki). Stwierdziłyśmy, czekamy. Pani potwierdziła moje obserwacje i powiedziała, że może jak najbardziej to być robaczyca lub nawet wirus atakujący układ nerwowy. Nade wszystko jednak maluchy są skrajnie wyczerpane i wygłodniałe (co potwierdzałoby ich patologiczne wręcz rzucanie się na jedzenie). Nad to pod stertą puszystego futra są same kości. Po całodobowym niemal odżywianiu co dwie godziny. pół godziny temu stanęły na nogi. Nadal się płakać chce jak się na nie patrzy

, ale już chociaż są w stanie utrzymać się na nogach. Nie prychają już praktycznie w ogóle i wczołgują się na kolana jak masuję drugiemu brzuszek. Najtrudniej trzymać się wyznaczonych porcji jedzenia, bo próbują zjeść miskę z posiłkiem, a i tak brzuszki mają już tak wzdęte, że zaraz pękną.
Trzymajcie mocno kciuki, oby dały radę
