Cały czas o niej myślę
Od razu uprzedzam, że wszytko co napiszę, to obserwacje, próby, domysły, intuicja. Nie znam się na zachowaniach kotów w inny sposób niż tylko poprzez obserwacje (nie jestem behawiorystką itp.)
Zaczęło się od miauczenia przy wolierze, przy drzwiach. Weszłam i widząc domaganie się pieszczot głaskałam Zuzię. Zostałam najpierw lekko ugryziona, ale zaraz potem Zuzia znów domagała się pieszczot. Wróciłam więc do głaskania, ale dziabnęła mnie dość szybko i dość głęboko (włożyła w to sporą siłę, to nie było już ugryzienie ostrzegawcze). (teraz pominę chwile poza wolierą na zdezynfekowanie).
Gdy byłam poza wolierą Zuzia miauczała przy drzwiach i znów mnie prosiła. Weszłam do niej i zaczęłam spokojniej obserwować o co chodzi z tym domaganiem się pieszczot i gryzieniem.
Wg mnie Zuzia się boi. Ona nie wie czego od nas oczekiwać. Myślę, że ona ma głowie bardzo duży (!) chaos na tle tego, co się z nią dzieje i kto ją otacza. Jest spragniona pieszczot, ale też nie wie czy może zaufać, czy nie. Dwa, trzy pogłaskania, a potem boi się rąk, które głaszczą i zaczyna gryźć. Więcej mnie nie ugryzła, ale próbowała, a ja już widziałam kiedy uciec z ręką. Kiedy Zuzia czuje się zdenerwowana, od razu na grzbiecie - dosłownie na linii kręgosłupa - lekko jej się jeży futro. Nie na sztorc, nie ewidentnie, ale na tyle to widać na linii kręgosłupa, że można zdąrzyć zabrać rękę i uniknąć dziabnięcia. Pieszczoty muszą być więc ustawione wg niej a nie przez człowieka, dwa, trzy pogłaskania i dość. I dziabnięcie. Myślę, że to ten amalgamat chęci pieszczot i strach, bo nie zna nikogo oprócz swych dotychczasowcyh właścicieli (a nie wiem, czy w jej domu wszystko grało, ale o tym zaraz). Ona się boi, czegoś się w tych pieszcotach boi, najprostsze wytłumaczenie, że nas nie zna. Chętnie bynas olała (w sytuacji domowej), ale sytuacja, że jest w schronisku sprawia, że brakuje jej pieszczot i kontaktu z człowiekiem. I sama nie wie co ma zrobić. Chce kontaktu, a się jednoczesnie boi. Żeby nie pokazać strachu, od razu dziabie. Właśnie dlatego pisałam post wcześniej, że najlepszą obroną jest atak.
Najlpiej na pieszcoty reagowała wtedy, gdy nie ja podchodziłam do niej, ale ona do mnie. Pozwalałam jej wykazać inicjatywę w domaganiu się, sama właściwie - na próbę - zrezygnowałam z inicjatywy. I to zadziałało. Tzn. nadal nie była ufna w stu procentach, co jakiś czas widać było znów jeżenie się futra na grzbiecie i odruch do ugryzienia, ale znacznie rzadziej i widać było po niej, że mniej się boi tych rąk.
Natomiast najlepszym wyjściem okazało się kucnięcie i pozwalanie jej na wskakiwanie na kolana! Bardzo jej to odpowiadało. Oczywiście znów inicjatywa była po jej stronie. Sama wskakiwała i zeskakiwała z kolan kiedy chciała. I mruczała. Znów dawała się pogłaskać dwa, trzy razy i ostrzegała. Najbardziej nie lubi głaskanie, kiedy jest przodem do człowieka, kiedy widzi te ręce. Jak tylko była do mnie tyłem, to mimo iż nadstawiała się do głaskania, to nie widząc rąk i chyba nie czując się bezpiecznie, szybciej pokazywała, że chce ugryźć. Więc lepiej ją głaskać, kiedy patrzy na człowieka i na ręce, niż kiedy jest tyłem, bądź bokiem. Unikałam też wtedy intensywnego kontaktu wzrokowego, nie zupełnie, co jakiś czas spotykałyśmy się wzrokiem, ale nie patrzyłam na nią, jak to zwykle na kota. Właściwie przy kucnięciu oddałam jej ZUPEŁNIE inicjatywę, służąc jako czynnik głaszczący, ale nie wchodzący w żadną inną interakcję, nie wykazujący inicjatywy.
Bardzo jej to odpowiadało. Zeskakiwała co jakiś czas, patrzyłą z podłogi na mnie, jakby myślała co robić i za chwilę znów wskakiwała, mruczała i dawała się głaskać (tylko kilka głasków i przerwa, kilka głasków i przerwa).
Jedyne na co sobie ja pozwalałam to mówienie do niej. Mówiłam jej imię, mówiłam spokojnie "moja Zuzia", "biedna Zuzia", cmokałam, gadałam sobie z nią spokojnym głosem - prawie bez przerwy. (chyba w domu tyle z moimi nie gadam bez przerwy na szklankę wody, co z Zuzią przegadałam...) Chyba to też działało na nią uspokajająco.
No i teraz kwestia zbliżania się do ust. Ona będąc na moich kolanach wąchała moje usta, "całowała" noskiem i pyszczkiem. Wiem, że to było z mojej strony straszną głupotą i ryzykiem, ale spróbowałam. I ona zbliżając się do moich ust i twarzy w ogóle się nie jeżyła (grzbiet) i nie widać było żadnych odruchów do ugryzienia. To nie było jedno czy dwa pocałunki noskiem. Robiła to dość często, a ja do niej gadałam i cmokałam. Doszłam do wniosku, że ona czuje się wtedy bezpiecznie, w przeciwieństwie do pieszczot rękoma. Czyli strefa twarzy, ust człowieka nie stwarza dla niej żadnego zagrożenia.
Dopiero wczoraj doszłam do wniosku dlaczego, oczywiście jak wspomniałam, bez naukowych postaw, ale latami obserwacji. Koty atakują się łapami, w przeciwieństwie do psów, które startują do siebie z zębami. Koty które się ostrzegają, pacają łapami i prychają. Zębami nie robią sobie krzywdy, dopóki się nie szczepią. Pysk chyba stwarza dla nich mniejsze zagrożenie niż w świecie psów. Dlatego prawdopodobnie Zuzia nie bała się, że zrobię jej krzywdę ustami, zębami, buzią. Dlatego bez żadnych oznak ostrzegawczych cmokała mnie w usta, dotykała nosem. I to - ku naprawdę memu zdziwieniu - dość często.
Także najfajniejsze dla niej i dla mnie (bo bezpieczne dla dłoni) były pieszczoty na kolanach, ale bez mojej inicjatywy i bez intensywnego patrzenia w oczy.
Ona jest tych pieszczot bardzo spragniona. Gdy poszłam do pekińczyków, albo Dzikiej Bandy, Zuzia miauczała pod drzwiami. Dopraszała się. Aż serce się kroiło w plasterki.
{wyślę tego posta. Zaraz napiszę kolejnego}