Po powrocie z pracy Ryan nie przywitał nas przy drzwiach. Znalazłam go leżącego w leżance. Niby nic szczególnego. Kiedyś też tak robił. Tylko że dzisiaj jakoś w ogóle nie wytruptał. Postanowiłam sama postawić go na nogi i zaprosić na obiadek.
Oniemiałam z wrażenia, kiedy próbowałam postawić go na ziemi.
Kot totalnie chwiejnym krokiem przeszedł kilkadziesiąt centymetrów, może metr, po czym rozłożył się na podłodze.
Przerażające
Akcja była natychmiastowa. Kontakt z wetem. Kontakt z Pati. Wyjazd do weta.
Pierwsza diagnoza - chore nerki. Kot powykręcany, nie reagujący na absolutnie żadne bodźce, bezwład przednich łapek - neurologiczna masakra

Rzadka krew. Anemia. A jeżeli anemia, to mocznik zatruł już cały organizm i nie ma sensu ratować...
Ale najpierw masakryczne oczekiwanie na wyniki.
Morfologia bardzo dobra, ale glukoza podniesiona 2,5 raza
Podobno niemożliwe jest, żeby tak wysoki poziom był spowodowany stresem z powodu wizyty u weta.
Diagnoza: cukrzyca.
Teraz Ryan walczy o swoje życie. Jest odwodniony. Ma zbyt niską temperaturę ciała. Insulina powinna pomóc zbić cukier. Ale nic nie jest pewne

Kciuki, dobre myśli... błagam Was wszystkich o cokolwiek...
