Nie dziękujemy
Najdziwniejsza łapanka świata
Od wczesnej wiosny zbierałyśmy się do złapania zgłoszonego na działkach na działkach kocurka.
Płeć nie była pewna, gdyż p. karmiciel nie miał śmiałości zaglądać kocurru pod ogon, więc określił ją wg swojej męskiej intuicji

Najpierw nie było kiedy, potem nie było talonów, w końcu - jak już się jedno z drugim zebrało - to kocurro gdzieś znikało.
Kocurro zgłosił nam karmiciel, który już jednego kota z tego miejsca adoptował na jesieni.
Adoptował tego miłego, a wg zeznań, "ten drugi" był dziki i nie podchodził do ludzi.
Do czasu
Kilka dni temu odebrałam rozpaczliwy telefon "
Pani Olgo, on za mną chodzi i nie chce mnie puścić! Co robić, co robić?!".
No jak to co? Najpierw łapać na zabieg, a potem się zobaczy
Najlepiej trochę poprzepłaszać, bo zaraz ruchliwa ulica, więc niech się kotek nie uczy łazić za ludźmi.
Bo wylezie na ulicę i będzie płacz
Zapewne po prostu jak sporo kotów wolnożyjących tak i ten oswoił się po prostu z karmicielem, ewentualnie z niektórymi działkowiczami.
[Kocurek Felek, który już mieszka u pana karmiciela ewidentnie jest takim kotem - kiepsko zsocjalizowany, przed obcymi wieje, a złapany wpada w dziką panikę. Chociaż wyraźnie nie cierpi z powodu utraty wolności

Dokarmiam łajzę, jak pan wyjeżdża - typowy późno oswojony kot.]
Ponieważ kocurro z tych znikających, a działki pod nosem, umówiłyśmy się na łapankę na telefon - jak się zamelduje do karmienia, to w ciągu 15 minut jesteśmy
No.
Jak niektórzy zapewne wiedzą w strategicznym momencie padł Orange, więc zamiast odebrać telefon zostałam powiadomiona alarmowo przez Romi85 via FB. W tym samym momencie ZuzCat już dzwoniła domofonem do drzwi
Szybko-szybko - jedziemy - parkujemy na myjni (jak się za chwilę okazało - w miejscu, gdzie nie wolno) - już z daleka widzimy tupiącego pana karmiciela i kręcącego się czarnego zwierza - łapiemy klatkę-łapkę, transporter i na wszelki wypadek podbierak - przełazimy przez płotek, żeby nie lecieć na około - nastawiamy klatkę - stawiamy przy krzalach, w które wlazło czarne na nasz widok - odchodzimy kilka kroków - czarne wyłazi, jak po sznurku włazi do klatki i zamyka ją, zanim karmiciel zdążył powiedzieć "
już nie wiedziałem, co mam robić!"
W ciągu kolejnych kilkudziesięciu sekund na klatce wylądowała szmata uspokajająca, czarne (znowu jak po sznurku

) przemeldowało się do transportera i już leciałyśmy przez płotek do samochodu, bo pracownicy myjni wyraźnie zaczęli kręcić nosem na zaparkowany w złym miejscu samochód. Po kolejnych 10 minutach byłyśmy w lecznicy.
Noooo... takie łapanie to lubimy

W lecznicy kolejka - zajmujemy miejsce i w tym samym momencie ZuzCat stwierdza, że czarne... ma nacięte ucho
Cudnie.
Wszystko tak szybko-szybko, że kompletnie zapomniałyśmy obejrzeć go na miejscu
No ale dobra, skoro już jesteśmy, to się toto obejrzy na ile się da i przynajmniej odrobaczy.
Zresztą wypada język, więc może zęby trzeba naprawić.
Trochę mniej fajnie, że czarne-co-miało-być-dzikie nie odgryzło mi paluchów wepchniętych przez kratkę i drapiących po łepku
Potem było już tylko gorzej...






Wyciąganie kleszczy...

Koteczka raczej starsza, futro takie sobie, trochę sfilcowane i przerudziałe, szczupła do chudego.
W paszczy resztki zębów, na trzonowcach spory kamień, więc została w lecznicy na wyczyszczenie.
Może tragedii nie było, ale diabli wiedzą, kiedy znowu zobaczy weta, bo miejsca dla niej nie mamy oczywiście

Wróci na swoje działki po zabiegu, bo generalnie nie ma tam źle - działki niemalże w samym centrum Warszawy, więc nie ma problemu z dokarmianiem zimą - pan karmiciel mieszka "przez ulicę" i karmi cały rok; budka jest; kotka najwyraźniej nauczona trzymać się bezpiecznego terenu, bo nie dożyłaby swojego wieku.
Ale jakby ktoś chciał dać jej dom na (raczej) stare lata, to oczywiście przeszkód nie ma - wszyscy będą zadowoleni.
Kocia pewnie też
