Przepraszam za brak informacji. Nie miałam dostępu do Internetu, byłam w szpitalu.
Po pierwsze - i chyba najważniejsze - kotka żyje i nie opuściła oficyny. To wiadomość sprzed kilku dni
Widziały ją dwie osoby, kicia pojawia się od czasu do czasu (rzadko) w jednym z piwnicznych okienek, po czym znika w tymże okienku (raczej wieczorem) - tyle informacji udało mi się zdobyć. Niestety, więcej informacji nikt nie był w stanie udzielić.
Moj telefon figuruje w ogłoszeniu, przekazałam też swoj namiar kilku mieszkancom posesji i dwóm karmicielkom.
Po drugie - złapanie jej będzie na pewno TRUDNE. Jest nieufna, płochliwa. Też wiem, że do klatki łapki może juz po raz wtóry nie wejść.
Jedyna szansa - podbierak i osoba umiejąca posługiwać się tymże podbierakiem.
Po trzecie - nie dam sobie głowy uciąć za to, że to napewno jest kotka (może być to kocurek). Płec jej ocenił intuicyjnie karmiciel z działek, ale mieliśmy już w hitorii zmianę płci. Rysopis w każdym razie nie zmienia się - małe, czarne, drobne.
W oficynie jest kilka stanowisk karmienia i co najmniej dwa regularnie dokarmiane koty.
Sprawę poszukiwań i teren najlepiej zna Aleba, ktora jako jedyna zaoferowała konkretną pomoc w poszukiwaniach, i której bardzo dziękuję za wsparcie, zrozumienie i pomoc w rozwieszaniu ogłoszen w okolicy lecznicy przy Smulikowskiego i obserwacjach terenu.
Złe wieści to takie, że w najbliższym czasie raczej nie będę w stanie wiele zrobić, jeżleli chodzi o 'fizyczne łapanie'.
Jestem w Łodzi i jeszcze przz kilkanaście dni powinnam się oszczędzać (tak radzi lekarz). Nie wiem czy uda mi się zastosować sie do rad lekarza, bo nie znoszę 'nic-nie-robienia' i rozczulania się nad sobą, choć zapewne pewnego dnia skonczy się to dla mnie źle:wink:
U mojej mamy w piwnicy, w ktorej bytują dziczki, od roku mieszka zupełnie dzika koteczka Kasia, zabrana z innego podwórka w centrum Łodzi, gdzie koty jadły rybie łby, oficyna miała być burzona itp.
Nie byłam w stanie odwieźć kotki w 'takie miejsce' i zaryzykowałam wypuszczeniem jej w nowym terenie. Kotka na szczęście zadomowiła się, choć przez jakiś czas oswajałyśmy ją z terenem (przez tydzien mieszkała w klatce wystawowej w garażu). Jednak Kasia nie krąży po okolicy, nie łazikuje, jak inne dziczki, przesiaduje na rurach centralnego ogrzewania. Praktycznie nie opuszcza piwnicy. Tu ma miseczki i kuwetę, z której bezbłędnie korzysta.
I może napiszę tylko, że jeżeli ktoś ma jeszcze chęć porozwodzić się nad moją 'bezgraniczną głupotą' (sic!) to powtórze raz jeszcze:
Watek ten napisałam w celu przestrogi.
To dość jasno określa pierwszy post.
Tak jak zaznaczyłam na początku - mam nadzieję, że ta historia posłuży jako memento. Mam nadzieję, że opisanie tego kazusu okaze się przydatne.
Wiele osób zajmuje się dzikimi kotami dorywczo. Z tego co wiem i obserwuję nie każdy intuicyjnie obwiązuje klatkę łapkę.
Ucieczki zdarzają się też przy przekładaniu do transportera z klatki itp.
Zdarzają sie też ucieczki z transporterów, spanikowany dziczek może wyważyć drzwiczki - nie każdy transporter nadaje się do przewozu dzikich kotów.
Tez miałam taki przypadek, na szczęście w miejscu zamkniętym i kot został złapany.
W kazdym razie od tej pory będę zabezpieczać klatkę (z obu stron), do tej pory, niestety, nie zawsze tak postępowałam i uważam, że było to błędem.
Pewnie miałam sporo szczęścia, bo ucieczki się nie zdarzały. Do tego bledu przyznałam się w pierwszym poście.
Dziękuję wielu osobom za zrozumienie, zdrowy rozsądek.