Nocka... hmmm... bywają lepsze

. Najpierw postawiłam sobie Tośkę w transporterze na tapczanie koło siebie. Tak co 10 minut mniej więcej wpadała w amok, rzucała się, warczała, bałam się, że sobie tę łapę rozwali o ścianki. Potem myślałam, że może niepokoi się bo chce do kuwety - spróbowałam włożyć - ale nie, zresztą wogóle leciała jeszcze z łapek. W końcu przełożyłam do klatki, którą postawiłam na podłodze przy tapczanie. Jeszcze takie napady amoku pojawiały się, ale jednak mniej się obijała. To był taki jeszcze narkotyczny stan, a nie złość przytomnego kota. Oczka miała takie zaszklone. Tak trwało może do 4-taj rano czy jakoś tak, nie patrzałam, potem zaczęło się uspokajać, tak że i ja trochę jako tako pospałam. Teraz Tosia wygląda przytomnie, ale bez sił. Umęczona. Próbowałam dać wody, ale nie zainteresowana miseczką, może w kołnierzu nie wie jak pić? No i łapki chyba jeszcze gną się. To była potężna dawka narkozy. Nie tylko ze względu na czas trwania operacji, ale, jak mówił lekarz, także dlatego, że operacje kostne są wyjątkowo bolesne i narkoza musi być na tyle głęboka, żeby ból jej "nie przebił". Krople wody z pyszczka zlizuje. Jak znajdę jakąś strzykawkę to spróbuję dać jej do pyszczka ostrożnie, wygląda na przytomną, powinna łykać.
Opatrunek poważnie naruszony. W dodatku ona tylnymi łapkami próbowała sobie przed chwilą zdjąć, nie wiem, jak będzie, niedługo pójdziemy do weta, może jakieś plastry na bandaż umocnią to ustrojstwo
