Kotka siedzi z małymi w kontenerku, wygląda na spokojną. A miałam już znowu chwilę grozy niedługo po akcji, kiedy zaczęła się przechadzać dookoła bloku. Bałam się, że szuka nowego miejsca, a ona być może sprawdzała, czy nie został jakiś mały tam, gdzie je przenosiła. Od ponad pięciu godzin jednak nie rusza się od dzieci, tak więc jest nadzieja, że już nie będzie szaleć.
Na obecną chwilę na myśl o umieszczaniu jej gdziekolwiek dostaję drgawek, niech na razie jest tam gdzie wybrała, pomyślimy kiedy młode zaczną się rozpełzać. Może "balkonowi ludzie" zgodzą się na tymczas, w końcu chcą wziąć na stałe jedno z maleństw, muszę ich tylko przekonać do tej koncepcji w stosownym czasie. Na razie pojawiła się wizja zagrodzenia częściowo tej niszy balkonowej, tak, aby małe nie mogły się z niej ruszać. No i usunięcia spod balkonu śmieci i kocich odchodów, skoro już musi być tak, jak jest. No i powinnam chyba kartę z poprawnym kocim menu przy balkonie wywiesić, bo widzę, że oba sąsiadujące bloki uparły się nam pomagać przy dokarmianiu koty - a to mleko, a to parówka...

Małych absolutnie nie trzeba dokarmiać, wszystkie trzy są duże i grubaśne, nic dziwnego, matka je jak przysłowiowy słoń, wszystko co przyniosę (i zostanie uznane za smaczne) jest wchłaniane błyskawicznie.
Mam do siebie jeszcze trochę pretensji za to, że nie wyszło, a w zasadzie wyszło gorzej, ale już mi przechodzi... tylko szczęka boli mnie strasznie, taka jestem jeszcze spięta i nerwowa po tej akcji z atrakcjami...
Nie darowałabym sobie chyba, gdyby stała się któremuś jakaś krzywda...
Dziękuję wszystkim za wsparcie.