Dziś był piękny ranek (nie tylko dla tego, że jestem na zwolnieniu, bo dorobiłam się zapalonka krtani), ale ponieważ dziś zaobserwowałam jak te nasze dwa koty się kochają.
Zaczęły spać razem, jeść razem, bawić się razem.
Ciągle są przy nas, a dziś przy zabawie w łóżku kiedy piszczałam, bo Bolero wchodził mi na głowę i lizał po włosach, Szaruś udawał, że mnie ratuje i piszcząc rozpaczliwie ocierał się o mnie.
Obrazek jak z sielanki, ale staram się z nimi nie rozstawiać. Dziś wystawię krzesła i stolik do ogordu i spędzę z nimi cały dzień na świezym powietrzu. Normalnie szaleją po dworze same, Boluś jeszcze na smyczce (musieliśmy ją przedłużyć o chyba 3 metrową gumkę, bo mu za mało było nędznego metra, hehe).
Ale już sam przychodzi do domu- zjeśc i do kuwety!! Staram się mu wynosić kuwetke na dwór i rozsypuje mu piaseczek na ziemi, on wącha, podrapie, ale nie chce się załatwić. Musi iść do domu i w zaciszu komórki na odkurzacz i deski do prasowania oddaje się siusianiu.
Przy okazji, jego kupki strasznie śmierdzą. Kurcze, nie wiem czemu, bo Szaruś je to samo, ale jego 'prezenty' są w miarę oki i nie naciąga mnie jak je zbieram...hehe

Może ktoś wie dlaczego?
A tak poza tym to Bolero jest rozkoszny, już nie mamy do niego początkowego dystansu. Baliśmy się troszkę jego grzybicy, ale już teraz jest znacznie podleczony. Wetka mówi, że jeszcze z tydzień, góra dwa i będzie po wszystkim. Dlatego śpi już z nami, wchodzi nam dosłownie i przenośnie na głowę, bawi się, rozmawia jak na niego wołamy i artykułuje prośby o żarełko 'zbolałym i zabiedzonym' miaukiem.
Co dwa koty to nie jeden!
