Jesteśmy...
wyruszyłam z domu przed 8...Pelasia bardzo zestresowana - ja nie mniej...bo badaniu, dostała atropinę, głupiego jasia, potem narkozę w minimalnej dawce. Potem oddała krew. Dzielna była bardzo. Ja w stanie nerwicy poszłam porozwozić krew do labolatoriów...wet powiedział, ze zadzwoni jak już zabieg się skończy i kot zacznie sie budzić. Około 10...spoglądałam coraz bardziej nerwowo na zegarek w telefonie - ale cisza nic...

dojechałam do weta w stanie przedzawałowym...a tu dzrzwi zamnkniete, kot leży w transporterku (widziałam przez szybę)...na szczęście wet wyszedł tylko na chwilkę po gazetę...nie dzwonił bo Pelasia wolno sie budziła...a to dlatego, że prawie uciekła ze stołu przy zabiegu i trzeba jej było podać jeszcze odrobinę "usypiacza". Moja kochana - żywcem jej nie wzieli
Zabierałam ją od weta jak zaczęła już się wybudzać. Teraz śpi biedna taka...w łóżku...przykryłam ją kocykiem i podkręciłam kaloryfer... zamknełam drzwi - bo Herman nie dałby jej spokoju...
Wet mówi, że wszystko dobrze...jeden ząbek ma ubytek ale nie kwalifikujący się do wyrwania...troche stresu ze mnie zeszło...mam nadzieje, że szybko dojdzie do siebie. Zmykam, muszę jej dopilnować, zająć się tym czarnym paskudą, wyjść z psem, odebrać wyniki i coś zjeść - śniadanie z nerwów było minimalne. Dziękujemy za kciuki
