Hej hej! Mały update na szybko bo ze świątecznymi przygotowaniami jestem w głębokiej d***e

Postanowiliśmy trochę iść na żywioł i zacząć stopniowo dopuszczać do kontaktu, umożliwiając młodemu częściej przebywanie w pokoju zamiast na wygnaniu więc klopsiki od paru dni mają ze sobą trochę więcej bezpośredniego kontaktu. Dalej jesteśmy na Feliway'u a Pypciuś dodatkowo na RC Calm, a młody przekroczył już 1 kg, doszliśmy więc do wniosku, że skoro nie zamierzają się darzyć jak na razie, głęboką miłością, to może niech już chociaż zaczną wypracowywać sobie powoli jakąś relację opartą na "nie lubię cię, idź sobie"
Jeśli chodzi o efekty naszego nowego, eksperymentalnego podejścia do sytuacji to jak na razie (i to, biorąc pod uwagę początki, jest jednak pozytywem) zaobserwowaliśmy spadek mocy ataków- Pypciorek nadal prześladuje Maurycego i przypiera go do ścian/katów ale konfrontacja nie wygląda już jak tornado wirującego futra ze strzelającymi na boki kłakami, tylko ogranicza się do dość dynamicznego okładania łapami. Zniknęły też wściekłe dźwięki w trakcie ataku i teraz jedyny element "wokalny" w czasie konfrontacji to Maurycy, który syczy/burczy na Pypciusia kiedy ten zaczyna go atakować. Młody dużo mniej przeżywa też te kolejne ataki- na początku był cały przerażony, trząsł się itp, a teraz po 2 minutach zachowuje się jakby nic się nie stało i od nowa potrafi się pchać do pokoju. Pypciuś z kolei sprawia wrażenie, jakby trochę mniej zapału wkładał w te ataki- owszem, zawsze jest gotowy, żeby młodego przyfilować i stłuc, ale jeśli np. zabrzęczę jego ulubioną zabawką czyli wskaźnikiem laserowym, to nawet w trakcie ataku potrafi zupełnie stracić zainteresowanie przemocą i przybiec do zabawki, albo po prostu po sprzedaniu Maurycemu paru porządnych płaskich potrafi się odwrócić i sobie pójść. Dodatkowym plusem całej historii jest to, że pomimo tych nie najlepszych relacji i sporej ilości ataków, nie polała się jeszcze żadna krew- nikt nie kuleje, nie ma wygryzionych dziur do gołej skóry- niby się tłuką (a właściwie, Maurycy jest tłuczony, bo jeszcze nie wpadł na to, ze można oddać- puki co odkrył, ze można uciec, albo starać się odstraszyć wroga sycząc i warcząc) ale bez jakichś dramatycznych efektów. My staramy się nie ingerować jeśli ewidentnie nie ma takiej potrzeby i większość ataków kończy się sama- Młody albo ucieka, albo przywiera do ziemi/ściany i jak Pypciuś mu odpuści i sobie pójdzie to wymyka się po cichutku z uszami po sobie, a potem za 10 minut wraca tą samą drogą jakby nic się nie stało.
Trochę to wszystko trudne, bo za każdym razem jak widzę, że Pypcior zaczaja się na Maurycego (a ten jak na razie ma ewidentne deficyty instynktu samozachowawczego i bardzo często nie zauważa, ze metr od niego odbywa się przygotowanie do skoku) to mam ochotę go pogonić albo młodego uratować i zabrać na ręce i strasznie się denerwuje, że coś mu się stanie, ale jak na razie okazuje się, że chyba ja się bardziej tym wszystkim stresuje niż koty

Zobaczymy co dalej- dam znać jak nasza "szorstka" metoda sprawdza się w dłuższej perspektywie.
Wesołych Świat i wytrwałości w walce z trudnościami!