Wałbrzyska sobota 7.30 rano - podjeżdżam, koty czekają na swoją panią i śniadanko, na mój widok - znikają… Nastawiamy trzy klatki łapki, idziemy do opiekunki na kawę. Po godzinie idę sprawdzać klatki, puste, wraca, za plecami nagle gwałtowny rumor - zapal się pierwsza kotka. Miotała się w klatce tak mocno, że nie odważyłam się przekładać do kontenera. Dwie klatki postały jeszcze godzinę, prawie przed moim odjazdem złapała się druga kotka. Przełożyłam, zawiałam do lecznicy (dziękują Aniom jak zwykle), dwie klatki stały do wieczora, wracając z teatru zajechałam tam i wypuściłam małą szylkrecię - wcześniej ciachniętą.
To sobotnie panny - już wróciły do siebie.

Niedziela. 7.30 - koty są, podjeżdżam, znikają. Jak wczoraj - klatki, kawa, czekanie. Godz.10.00 - nic, muszę jechać. Klatki zostawiamy, pani ma sprawdzać co 2godz. Ok.16tej – telefon - nic się nie złapało, wiec zgonie z ustaleniaminakarmiła koty - głodne od sobotniego śniadania. Zdecydowanym wieczorem pojechałyśmy zabrać klatki - ku naszem zdiwieniu w dwóch coś siedziało. W świetle reflektorów samochodu i lampki wewnętrznej oglądamy uszy - całe - więc do lecznicy, jeszcze zdążylyśmy. Kotka zostala, Kocurek wyspał się u mnie, rano go odwiozłam.
Oto one

I chyba przerwa na Wałbrzyskiej - koty wypłoszone, zdecydowanie omijają klatki… Na pewno zostały tam dwa duże czarne - chyba kocury, jeden czarny mały, Nie wiem, tak naprawdę, ile tam jest kotów, nigdy Ne widziałam ich w większych grupach - czarne małe podrostki są może dwa, może trzy, te wielkie czarne na pewno dwa. Co jeszcze - nie mam pojęcia. Mam zamiar wydrukować zdjęcia tych już ciachniętych i z karmicielami jakoś ustalić te do zrobienia.