Mimo, ze jestem tu na forum od dzisiaj, przeczytalam wiele historii kociakow, jestem pelna podziwu dla Was, Forumowiczki, i dla tych wszystkich zwierzakow... to niesamowite, ile cierpienia sa w stanie uniesc, a mimo to zaufac czlowiekowi na nowo... szczegolnie wzruszyla mnie historia Pollyanny, byla to tak sliczna koteczka, wygladala na zdrowa, miala tak piekne oczy, byla taka czysciutka i slodka... jak to sie stalo, ze w przeciagu kilku dni zabrala ja choroba? Gdybym wiedziala o tym forum, gdybym wczesniej o niej przeczytala, z pewnoscia wzielabym ja do siebie, mimo, ze mam juz cudowna koteczke, i chociaz reszcie domownikow raczej by sie to nie spodobalo... ale zakochalam sie w niej od pierwszego wejrzenia, nie moglam uwierzyc, ze juz jej nie ma... byla tak cudna, taka slodka... teraz jest juz za pozno, a ja sobie nie moge tego darowac

Wyplakuje sobie oczy na sama mysl o tej malutkiej, tak samo smutna jest historia malej Amal, jej Pani to prawdziwy aniol, podziwiam za odwage i wielkie serce.
Powiedzcie prosze, skad bierzecie sily w takich sytuacjach? Kiedy umiera juz nadzieja, kiedy wiadomo, ze nic nie mozna kotu poradzic... jak sobie dajecie rade z jego smiercia? Jak sobie to tlumaczycie? Szczegolnie, ze tutaj dopiero widac, ile wokol jest chorob, nieszczesc, tragedii... wciaz mysle o Pollyannie, nie potrafie sobie poradzic z jej smiercia...

Za wszystkie koteczki trzymam kciuki, za Prymulke, duzo szczescia zycze....
Przepraszam za brak polskich liter, nie mam polskiej klawiatury...