Działo się, działo, naśmieciłyśmy na drugim mazurskim wątku, ale w skrócie:
- Ania miała kupal lekko barwiony czerwono, wet stwierdził niewielką niedrożność jelit plus lekkie zapalenie spojówek do kompletu
- Kreska po trafieniu do mruffki przestała się wygłupiać w zakresie odrzutów żołądkowych i przy okazji pokazała co to znaczy mieć dzikie zwierzę w domu
Po czym obie zaczęły mieć niewyraźne wyrobu kuwetowe, po przebadaniu wyrobów wyszła toxocara.
No i się zaczęło siekane nieszczęście, bo o ile Ania względnie dobrze dała sobie podawać tabletki, o tyle do Kreski najlepiej byłoby wezwać straż pożarną....
Ale metodami prób i błędów doszliśmy kolektywnie do najlepszego rozwiązania czyli wynajęcia mojego TZta jako trzymacza. Ja nie wiem jak on to robi, ale udaje mu się wścieklicę trzymac na tyle, że podane tabsa staje się możliwe bez zdejmowania tabletki z sufitu a kota z otworu wentylacyjnego....
Na szczęście jakby jednak udało jej się unieszkodliwić mojego TZ to w odwodzie mamy weta, który wprawdzie nie zawsze trafia z diagnozą, natomiast w zakresie obsługi dzików ma prawdziwy talent... to co się jemu udaje w zakresie podawania tabletek to jakieś moce tajemne, bo bez żadnych sztuczek po prostu DAJE tabletkę a kot ją posłusznie ŁYKA po czym wodzi spojrzeniem dookoła z miną "a co się właściwie stało?". Zresztą taką minę w tym momencie mam i ja....
Aha, o ile po pierwszej tabletce Kreska zaczęła znów dziczyć niemożliwie, o tyle po ostatniej w tym tygodniu odpuściła

Osobiście twierdzę że policzyła tabletki!
W każdym razie z Sarą się już poznały, mieszkanie też zwiedziła, obyło się bez nowoczesnych wzorków na ścianach i interwencyjnej wizyty u psiego fryzjera. Wyraźnie idzie na lepsze!