Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków, bardzo dziękuję. Bardzo pomogły.
Boruta ma złamaną główkę kości udowej.
Jakby wam to obrazowo wytłumaczyć.... Jak rysowaliście kiedyś trupią czaszkę a pod spodem piszczele, to zakończenie tych piszczeli to były dwa takie "pośladki"

I właśnie taki jeden "pośladek" - półokrągłe zakończenie kości udowej się złamało. Od strony miednicy. Musieli go zoperować bo inaczej nie mógłby chodzić. Usunęli mu ten odłamany kawałek i przycięli kość aby nie była postrzępiona. W powstałym miejscu z czasem wytworzy się taka tkanka zastępcza, która połączy kość udową i miednicę "tak jakby przeciągnąć sznurek". Staw będzie normalnie ruchomy i gołym okiem zmiana niezauważalna.
Dodatkowo usunęli mu przepuklinę, która była całkiem duża i nie było szans by się wchłonęła.
Wieczorem w kontenerku się trochę rzucał więc wzięłam go na kolana i tam zasnął. Każdy kto miał kota po narkozie wie jak to wygląda. Sen z otwartymi oczami, języczek z pyszczka wypada, kot zimny, ja mu łepek podnoszę, a ten spada bezwładnie.... panika, że kot umarł! Szukam tętna... jest. Parę razu zawału o mało nie dostałam.
Także Borutka ma wygolony brzuszek, biodro i łapkę po weflonie. Jest taki strasznie biedniutki.

Operację miał wczoraj po południu i do wieczora pozostał w klinice. Noc spędził zamknięty w transporterku aby nie próbował chodzić, ale dziś rano już się doczłapał do kuwety i odsiusiał

. Chodzi nadal jak pijany, a dokładnie zrobi parę kroków i się kładzie. Jednak tak lgnie do ludzi, że wszędzie za mną chodził

Dziś ma kwarantannę w łazience aby nie łaził zbyt dużo i by go ta pchła Pumcia nie drażniła. W czwartek kontrola a w przyszły czwartek zdjęcie szwów. Jakby coś mnie niepokoiło mam dzwonić. Kot do dwóch dób może nie chcieć jeść, ale Borutek już dziś interesował się miskami choć nie jadł.
Także weekend był ciężki, tym bardziej, że mnie w W-wie nie było i wszystko spadło na Magdę. Ja dopiero odbierałam Borutę z lecznicy. Strasznie jej jestem wdzięczna, że tak się wszystkim zajęła. W piątek najpierw dzwoniła do Centrum Weterynaryjnego na Tarchominie i lekarka nawet szukała weta na wizytę domową. Jednak nikogo nie znalazła i dzwoniła płacząc

że nie może nikogo podesłać. A że ode mnie porą późno wieczorną do tej lecznicy jest tragiczny dojazd zasugerowała wizytę w lecznicy A-Z na Targówku. Ta też jest całodobowa. No i Magda tam pojechała. Jak się dowiem nazwiska tej lekarki to wpiszę ją na listę antywetów. Nie polecam!!!! Jak można obolałego kota obracać na stole w te i we wte i jak biedak się wyrywa stwierdzić, że kot jest nadpobudliwy i chyba jakiś nienormalny

. Powiedziano jej że ma przeczulicę kręgosłupową i nie lubi by go tam dotykać, głaskać, a ta mu właśnie tam zastrzyki robiła!!! Aż pogryzła Magdę. Nafaszerowała go zastrzykami i mówi: teraz można go już wrzucić do transportera. Wrzucić

Była bardzo nieprzyjemna. I stwierdziła, że miał temperaturę 46,6. Czy to możliwe???
Natomiast ta z Tarchomina jeszcze dwa razy wieczorem dzwoniła z pytaniem jak się kot czuje. Rano nie było lepiej i Magda pojechała na Tarchomin. Dostał leki przeciwbólowe, gorączki nie miał. Zalecenie by w niedzielę rano stawić się na konsultacji u chirurga. Wieczorem kot dostał gorączki więc znów wylądował u weta. Ufff działo się, oj działo. No i w niedzielę został już w klinice.
Natomiast na plus należy zaliczyć to, że na rtg nie było już widać odwapnienia kości. To jednak skonsultuję jeszcze z Niedzielą. Dla pełnego obrazu trzeba mu jeszcze zbadać wapń i fosfor. Miednicę też ma podobno całkiem normalną, więc dlaczego on tak chodzi??? Ale to sprawa drugorzędna, grunt by wyzdrowiał.
Biedny, biedny zestresowany Borutek. Widać, że bardzo mocno to wszystko przeżył.

Wracaj do zdrowia kochany kocurku.