



Małą Jadzię Mundek wypatrzył w ogródku babci i dziadka (ostatni wieczór na tarasie - dzisiaj wróciliśmy do domu). Kiedy do niej podeszłam, zwiała, ale zdążyłam zobaczyć, że całą mordkę ma oblepioną zaschnietą ropą. Zadzwoniłam z prośbą pomocy w łapaniu maleństwa do Pani mieszkającaj w okolicy i po godzinie biegania za uciekającą małą po ulicy i chaszczach na pustej posesji, udało się ją złapać. Noc i sporą część dzisiejszego dnia spędziła w transporterze w domu moich rodziców. Po południu została odstawiona do lecznicy, gdzie została na leczeniu. Potem będę się zastanawiała, co dalej... tzn. chyba mam kolejnego tymczasa. A właściwie to Mundek, bo to jego kotka
