pixie65 pisze:morelowa pisze:Albo jest po prostu czarownicą
A to akurat jest mocno prawdopodobne

Jeszcze trochę a nas zbanują za
czarostwo. [Tak, tak, Pixie, Ciebie też.

]
A na pewno zaraz ktoś wparuje na wątek z pouczeniem, że
z takimi sprawami nie ma żartów.
Witaj, Morelowa.
Justyno - dziękuję za wczorajszy wieczór.
I za jeden z piękniejszych komplementów jaki mogłam dostać [przede wszystkim od kota...].
Wszystkim odwiedzającym wątek dziękuję za słowa wsparcia i pocieszenia.
Golla, Twoje słowa również traktuję jako życzliwy wyraz troski.
Nie traktuj mnie jednak proszę, protekcjonalnie. Czymś zupełnie innym jest to, co robisz Ty [dwa koty i jeden, okazjonalny tymczas], a czymś zupełnie innym jest moje hospicjum. Spójrz na to, co robię w perspektywie działalności fundacyjnej, czy azylowej. Do fundacji, schroniska, azylu też ludzie dzwonią, czy osobiście przywożą koty. Też mogłabyś powiedzieć, że fundacja, azyl, schronisko stwarza zagrożenie epidemiologiczne dla każdego nowo przyjętego kota i tych, które już ma pod opieką. Czy to jednak powoduje zaprzestanie ich funkcjonowania? Powoduje, że ludzie nie pytają, czy te instytucje nie przyjęłyby tego, czy tamtego kota?
I jedna uwaga - żaden z tych kotów, który już u mnie jest nie zasługuje ani na więcej, ani na mniej, niż te, które - w miarę moich osobistych możliwości - mogę przyjąć. Nie jest [i nie był]
bardziej mój od tych, co do których losów muszę podejmować decyzje.
Nie wiem, czy rozumiesz. Ja po prostu nie to, że `chcę mieć kotka`, czy stado kotów. Tym, co robię chcę poprawić los niektórym kotom, tylu ilu mam możliwość.
Nie wszystko jest idealnie, nie wszystko się udaje tak, jakbym chciała. O tym, że zawsze zastanawiam się ile z mojego celowego działania obróciło się przeciwko tym kotom, którym staram się pomóc, pisałam już wielokrotnie - ostatnio przy okazji śmierci Sky. Ale wyjście mam jedno - nie robić tego, co robię, bo - być może - któremuś kotu zaszkodzę.
Nie ma żadnej szkoły, żadnych kursów, czy szkoleń, których ukończenie dawałoby certyfikat i zarazem gwarancję, że po ich ukończeniu osoba zajmująca się kotami bezdomnymi będzie zawsze wiedziała co i jak należy robić. Wiele procedur, mechanizmów organizujących taki dom, jak mój wypracowuje się w trakcie działania.
Wcale niewykluczone, że niektórym kotom zaszkodziło to, co robiłam. Ale staram się ciągle uczyć i doskonalić wiedzę i narzędzia, którymi dysponuję. I śmiem twierdzić, że niektórym kotom - pomogłam, że żyjąc u mnie w domu są [i były] szczęśliwe i zadowolone.
To jest zawsze coś za coś. Nigdy nie jest tak, że w życiu uda się osiągnąć same sukcesy i całkowicie uniknąć porażek. Dla tych kotów, które u mnie były i są alternatywa, jaką miały, gdy podejmowałam decyzję o ich losie, była tylko gorsza.
Jak na razie - z różnych względów - `wyciszyłam` kontakty, które powodowały, że ilość kotów w moim domu rosła. Największy przyrost miałam wywiązując się [z medialnego, a jakże] zobowiązania wobec kotów boguszyckich, zwłaszcza FIV-ków. Są osoby, które wiedzą, że mogą liczyć na moją pomoc ale taktownie starają się radzić sobie same w miarę swoich możliwości.
Nie musisz mi przypominać co jakiś czas, że dużo kotów to duży kłopot - organizacyjny, epidemiologiczny, finansowy. Ale `dużo` to dla mnie powyżej 25-30. A każda decyzja o przyjęciu nowego kota jest warunkowana przede wszystkim - z jednej strony - moimi aktualnymi możliwościami, a z drugiej - alternatywą, jaką ma przed sobą konkretny kot, o którego losach mam zadecydować. Niczym więcej i niczym mniej.