Fundacja KOT pisze:zastanawiam się w jaki sposób chcecie przekonywać do negowania zbieraczy na skalę szerszą, powiedzmy: krajową, jeżeli nawet tutaj, na tym forum nie da się jednomyślnie przeforsować stosunku do sterylizacji aborcyjnych (szczyt: organizacje prozw., które czekają do porodu)
przychodzi mi nam myśl analogia z walką z pseudohodowlami
i jakbym nie próbowała spojrzeć na problem, to zawsze wychodzi mi, że nie ruszymy z miejsca z niczym, dopóki nie będzie uregulowań prawnych dotyczących KASTRACJI, to jest punkt wyjścia do wszystkiego
uporanie się z problemem zbieractwa wydaje mi się trudniejsze - bo wymaga o wiele większego zaplecza, a ukoronowaniem: prawny zakaz trzymania zwierząt
co do radnych - napiszę jak to jest w Toruniu
mamy bardzo pozytywnych radnych w stosownym wydziale w Urzędzie Miasta i jesteśmy zadowolone z tej współpracy jaką udało się osiągnąć
od wielu lat są plany czipowania i opodatkowania właścicieli płodnych zwierząt
wszystkie projekty (finansowe) dotyczące zwierząt na radach miasta są tłumione w zarodku, bo natychmiast pojawiają się głosy typu: "głodne dzieci w szkołach"
jeszcze jedna myśl: z tego co obserwuję, wszytkie kraje, które jako tako uporały się z nadpopulacją, stosują radykalną politykę eutanazji, widzę, że powoli dochodzimy już do tego punktu
podpisuje się: wolontariuszka fundacji Asia
A ja powtarzam jak zepsuta płyta: to o czym piszesz jest bardzo, bardzo ważne, ale jedyne, co dotyczy problemu zbieractwa to prawny zakaz trzymania zwierząt. Zbieracze są i w USA i w starej Unii. Oni tego nie robią bo zwierząt jest za dużo - oni to robią, bo ich choroba zmusza do tego.
A co do forum... Taka mi się myśl nasunęła: to chyba jednak fakt, że miau gratyfikuje i to bardzo wyraźnie domy wielozakocone. Bo jeśli ktoś decyduje się dać dom kotu w potrzebie, pojawiają się te przysłowiowe aniołki, serduszka, zachwyty...
A ja znam kociarę, która w domu W OGÓLE NIE MA KOTA. Ani pół kota. Groza

co?
Tylko że ilekroć do niej dzwonię, ona albo jest na łapance, albo śmiga z kotką na sterylkę, albo łapankę planuje. Poświęca na to cały swój wolny czas. Bez wsparcia organizacji. Prywatnie i jednoosobowo.
Ośmielę się twierdzić, że jej pomoc dla kociastych jest warta milion razy tyle niż tych którzy przyjęli pod swój dach stado futer, ale sterylkami wolno żyjących się nie zajmują.
Bo jeśli nawet ktoś daje dom (przy zapewnieniu dobrostanu) 30 kotom, to w dalszym ciągu ratuje tylko jednostki. Procent kociej populacji tak znikomy, że w zasadzie niedostrzegalny. Osoba, o której piszę natomiast pracuje u podstaw. Dzięki niej rocznie nie przychodzi na świat kilkaset nikomu niepotrzebnych kociąt.
Trochę to niesprawiedliwe, że gdy pisze iż właśnie złapała kotną samicę i gna z nią do lecznicy, nikt jej aniołków nie funduje. Grazynko - to za tegoroczne kotki:
