Mamy chyba jedne z najgorszych kryzysów, nie mam pojęcia dlaczego.
Było tak dobrze, tyle czasu

Nie było mnie od wczoraj w domu, miałam wrócić dziś wieczorem. Jakie szczęście że w domu był mój mąż bo w soboty o tej porze też go zwykle nie ma... Sówka dostała ataku, bardzo silnego, nie przerwała go jedna wlewka, druga, mąż poleciał do pobliskiego weta żeby było jak najszybciej (naszej wet nie ma dziś

), mówi co i jak, 20 minut do zamknięcia lecznicy, wetka rozmawiała jeszcze ze mną by dopytać o szczegóły - oczekiwałam że od razu da relanium. Dali kroplówkę (diabli wiedzą z czym - powiedzieli że z Ornipuralem

) i odesłali do domu, zamykając jednocześnie przychodnię. Tuż po powrocie do domu zestresowany mąż zorientował się że nie dostał wypisu - co było nieco komplikujące życie jako że Sówka chwilę potem dostała kolejnego ataku a nie było możliwości już dowiedzieć się co było ewentualnie jeszcze w kroplówce - bo nie chce myśleć że kotu w stanie padaczkowym podano jako jedyny lek kroplówkę z ornipuralem. Mąż podał jeszcze jedną wlewkę, nic, więc poleciał do kliniki wet, ja w tym czasie już leciałam też w tym kierunku - niestety byłam poza Warszawą, więc mi zeszło

.
Sówka w klinice dostała ileś dawek różnych leków - niestety ataki wracały. W końcu udało się i godzinę był spokój, zwinęła się w kłębek i zasnęła pod tlenem. Nie wiem jakim cudem nie padła po tej ilości prochów, po prostu spała. Wróciłyśmy do domu - gdzie dostała kolejnego ataku bardzo silnego

Dostała wlewkę z relanium, kolejną. Zbieraliśmy by lecieć do kliniki całodobowej (bo ta w której byliśmy już się zamknęła, byliśmy w niej do ostatniej minuty) - ale puściło znowu. Teraz śpi. Nie wiem co będzie gdy lek znowu przestanie działać ale nie chcę jej pakować do klatki w szpitalu jeśli sytuacja się uspokoiła, teraz odpoczywa, może jej przeszło...
Jutro rano mamy być w klinice na badaniach krwi.
Jakiś koszmar
