Milly. Milly bardzo się zmieniła, to nie ten sam kot. To już całkiem inny zwierz.
Gdzie ten płochliwy podłóżkowiec, gdzie ta błyskawica i gdzie te przerażone oczy? Ano nie ma, schowały się, uciekły, pożegnały futrzaka. Wprowadziła się miłość do człowieka, uzależnienie od ludzi, Milenkę i Dużego połączyła chemia. Nie, nie jest tak, że to już 100% ufny i odważny kot, nie jest aż tak kolorowo, ale jest o niebo lepiej. Naprawdę o niebo lepiej. Zastanawiamy się jednak czasem, czy aby to na pewno jest nadal nieśmiały kot, czy po prostu czasem trochę niezależny. By wyjaśnić te zawiłe słowa napiszemy coś więcej.
Milly, kotem wieczornym (w jej rozumowaniu doba zaczyna się od około godziny jedenastej wieczorem). Upiornie wierny cień człowieka, mruczące radio, którego nie da się wyciszyć, ugniatający na najwyższych obrotach mikser, którego nie da się wyłączyć, kochany rzep, który się nie odkleja – ta w skrócie można opisać tę kotkę, gdy nadchodzi wieczór. Tuli się, turla, siada na brzuchu, czy kładzie się na szyi, takie sceny wieczorem to rzecz najnormalniejsza w milenkowych dziennych rytuałach. Zaniechała jednak misji badawczej (czyt. Kontrola dolnego łóżka, potem górnego), teraz przesypia całą noc na wybranym piętrze. Następnej nocy idzie do drugiej. Czasem śpi nad głową Dużego, czasem kładzie się wzdłuż brzucha, czasem woli pospać trochę dalej, w zgięciach kolan. Wieczorami i nocami nie ma cienia nieufność, ale na łóżku. Chodzi i mrauczy, mrauhauczy (nietypowy dźwięk –mrhau), nauczyła się gruchać. Jest cudna. Nad ranem jest podobnie, wyczekuje momentu otwarcia oka człowieka i rozpoczyna swój uroczy teatrzyk: wywala brzuch, barankuje zawzięcie, nawołuje pełna pretensja: A ja to co? No, ale rano nie ma się za bardzo czasu – szkoła.
W dzień Millek lubi sobie pospać, powylegiwać się na plecakach, siada czasem na biurku, na pokrywie akwarium, polubiła krzesła obrotowe. O, właśnie na nim śpi. Od razu wywiesiła sobie kartkę: Nie budzić, śpię! Też nawołuje w ciągu dnia, też mruczy, też ugniata, też czasem przychodzi na kolana, ale mniej. Woli na przykład schować się do szafy (kolejne odkrycie tej genialnej kotki) i pospać w spokoju. Nie jesteśmy pewne, czy to efekt nie do końca przełamanej bariery nieufności, czy chęć pobycia w samotności. Nie że całkiem, oczywiście baranki są na porządku dziennym futrzastej krowy. I mrauki i pomruki też, wietrzenie brzucha też. Ale to nie jest aż tak wylewne jak wieczorem.
Milenka do niedawna była taka tylko w pokoju, teraz zrozumiała, że pozostała część domu nie gryzie. Ostatnio sama przyszła do kuchni, bo…człowiek robi sobie herbatę. Hop na krzesło, hop na stół, wielki skok na blat i czarnonos ląduje w kubku. Takim ślicznym, fioletowym, w kropki, z kotkami. Przyszła również do miski Kory, zobaczyć co w niej jest. Też pięknej, żółtej, w łapki pomarańczowe. Kanapa w dużym zielonym pokoju też już jej nie gryzie. Lubi tam leżeć. Nie boi się, a kiedyś się bała.
Jak wygląda sprawa z ludźmi? Obcymi, innymi? To już zupełnie odrębny temat. Teraz się już nie chce pisać…
Napiszemy jeszcze tylko to, że tę kotkę warto pkochać, dać dom. Jest zabójczo słodka, czasem za te rozbrajające uśmiechy ma się chęć ją udusić, bo nie da się na nią spokojonie patrzeć. Siedzi sobie taka wielka bomba atomowa i uśmiecha się - po prostu widok nie z tej ziemi. Jest przekochana, straszliwie cudowna, potwornie przesłodka. Teraz jeszcze paraduje w różowej obróżce...Za słodka jest.
Nasz ugniatacz kochany (niestety zgniatacz stron książek także), mruczadło, słodziak z obrazka.
Aaa, jeszcze zapomniałyśmy - Millenka jest zawziętym czytelnikiem "metra" i tylko metra, uwielbia wylegiwać się na plecaku szkolnym i polubiła siebie jako obiekt pasji fotograficznej.
Powinnyśmy chyba jeszcze coś o sterylce dodać - ale to później

OdMilly: Przeróbki z przed tygodnia chyba.
