Troszkę zaniedbałam nasz wątek, proszę o wybaczenie...
Zgodnie z planem - Kosmicia mieszka ze mną w akademiku. Początki nie były łatwe. Już pierwszej nocy okazało się, że przyjaciele, którzy adoptowali Kosmitkę, wcale nie przesadzali. Z kuwetki co prawda korzystała bezbłędnie, ale nocne śpiewy, deptanie, drapanie i marudzenie - to była dla mnie pewna nowość. Z nieznanych przyczyn między 3 a 6 rano kotka robiła się niespokojna, zaczynała miauczeć i snuć się po pokoju, a jak to nie dawało oczekiwanego efektu, siadała na mnie i zaczynała się gapić. I miauczała jeszcze donośniej. Nawet jak w końcu zamykała mordkę, wystarczyło obrócić się na bok, zepchnąć ją z łóżka czy jakiekolwiek inne oznaki życia wykazać, żeby zaczynała koncert ze zdwojoną energią. Myślałam, że może smutna się czuje i samotna, więc spróbowałam głaskać ją chwilę w półśnie. Kosmicia mruczała przy tym jak solidnej klasy traktor, ale miauczenia i skrzeczenia nie zaprzestawała. Koszmar...
Ja jednak podeszłam do tego stoicko. Postanowiłam ćwiczyć spokój i cierpliwość godne mistrza zen.

Kotka codziennie budziła mnie przed świtem swoimi występami, ale ja z czasem znosiłam to coraz lepiej, przestałam się denerwować i teraz już nieszczególnie mi to przeszkadza. Muszę co prawda wstawać przed 7, żeby dać jej śniadanie, ale zaraz potem wracam do łóżka. Kosmicia po jedzeniu często do mnie dołącza.
Zabawnie zmieniła Kosmitka życie całego segmentu. Mieszkamy teraz jak w komunie. ;> Wszystkie drzwi zostają uchylone, żeby kotka mogła swobodnie wędrować między pokojami i spać u kogo ma ochotę. Szczególnie upodobała sobie moje dwie sąsiadki, bliźniaczki, bardzo ciche i spokojne dziewczyny. Nieraz jest tak, że noc spędza u mnie, przychodzi tutaj do miski i do kuwetki, ale całe popołudnia i wieczory przesiaduje u nich. Żeby tak dziewczyny zechciały wziąć ją na stałe...

Trzeba jeszcze wspomnieć, jak bardzo kotka się zmieniła przez tych kilka miesięcy. Z ważącego niespełna 1,8 kg szkielecika wyrosła na śliczną, lśniącą, zdrowo wyglądającą panienkę (ma teraz 2,3 kg). Ataki padaczkowe zdarzają się jej co 2-3 tygodnie, trwają krótki i nie są poważne. W akademiku kotka czuje się doskonale, w ogóle nie boi się obcych ludzi, bardzo chętnie spaceruje po korytarzu (oczywiście pod kontrolą, ale na wszelki wypadek ma na szyi zawieszkę z numerem mojego pokoju - już ze dwa razy się przydała

). Coraz więcej życia w nią wstępuje. Czasem w środku nocy zaczyna biegać po moim pokoiku, rozpędza się na dywanie, ślizga po podłodze, zawraca i tak w kółko. Czasami też atakuje nogę od stołu... Wygląda to przedziwnie, ale jestem niemal pewna, że to zabawa. Kosmicia nie umie bawić się jak normalny kot i kiedy rozpiera ją energia, robi takie dziwne, zupełnie nie-kocie rzeczy. Z typowo kocimi jednak też malutki postęp widać - kilka dni temu odbiła łapką malutką piłeczkę, śledziła jej ruch i spróbowała wziąć ją do pyszczka. Uwierzcie mi na słowo - to ogromne osiągnięcie.

Nauczyła się też na niski stolik z Ikei wskakiwać. Ach, cóż za zdolne zwierzę!

Koniec końców Kosmitka uchodzi za mojego kota. Chętnie oddałabym ją komuś, kto zajmie się nią jak najlepiej do końca jej życia, kto będzie znosił jej dziwne zachowania i pokocha ją taką, jaka jest - a jest bardzo niezwykła. Dobrze by też było, gdyby stały kontakt z innymi kotami (lub łagodnymi psami) miała, w towarzystwie jest spokojniejsza. Póki co jednak chętnych na Kosmicię nie ma, a ja nie szukam zbyt intensywnie. Zobaczymy, co czas przyniesie.

