Jeszcze żył, choć tego życia tylko tchnienie. Był wyziębiony, temperatura obniżona.
Położyłyśmy go na mchu i zaczęłyśmy się zastanawiać w co go zabrać aby w miarę łagodnie donieść do domu, o ile oczywiście wytrzyma drogę. Było ciepło, więc garderobę miałyśmy ograniczoną.
Przerwało nam raptowne "ożywienie" kociaka. Jego ciało zaczęło się prężyć, łapy prostować, główka okręcała się na cienkiej szyji. Jednocześnie miałyśmy wrażenie, ze dzieje się to bez woli kociaka, bo miał dalej zamknięte oczy. Pyszczek otworzył się i na świat wyjrzał pęk glist wielkich jak dżdżownice. Drugi mniejszy splot wydostawał się z odbytu kociaka. Kociak wydawał ostatnie tchnienie, a glisty chciały zyć, chciały nowego zywiciela. Przypominało to najgorszy kinowy horror. Tak jakby jacyś obcy żyli w ciele tego maleńkiego kota.
Tego obrazu nie zapomnę do końca życia. Gdyby coś mi się śniło, to na pewno byłoby właśnie to.
Wczoraj gdy szłam do pracy zobaczyłam szczeniorka, dużego, chyba coś zmieszanego z kaukazem. Byłby piękny, gdyby nie był taki chudy, gdyby miał czystą sierść i oczy. Szczeniak podbiegł do ciemnej plamy na chodniku i pochylył głowę. Minęło sporo czasu, zanim uświadomiłam sobie, że to co on łapczywie zjada to poranne żygowiny jakiegoś pijaczka.
W tym momencie mój zołądek zrobił jakieś salto i to co było na dole było na górze i odwrotnie. gdyby nie to, że nie jadam nic rano, dożywiłabym szczeniaka.
Nie mogę sie po tym wszystkim jakoś pozbierać, a w końcu nie jestem kimś, kto żył pod kloszem.
A u mnie w domu sajgon. Kociaki mają porządną sraczkę, taką co to nie donoszą do kuwety.

