Miałam nadzieję że sekcja coś da. Bardzo na to liczyłam. To pozwoliłoby nam wiedzieć czego można się spodziewać. Damian kiepsko radzi sobie psychicznie - bo pierwszy raz chyba jest świadkiem takiej tragedii na dużą skalę. A to nie koniec. Ja mam jeszcze bolesne doświadczenia z Tęczy....to nie jako pozwala mi myśleć chyba trochę bardziej rzeczowo i racjonalnie - a w tej sytuacji jest to niezbędne.
Wiem jedno - choć sekcja nic nie wykazała musimy być ostrożni. Tak bardzo ostrożni jakby była to pp. Ja mam takie przypuszczenia - zwłaszcza kiedy obejrzałam kotkę która dzisiaj wyciągałam z budki.
Wczoraj wróciliśmy późno. Sprawdzanie każdej kolejnej budki i zakamarka w strachu i napięciu - co znajdziemy. Oby nic. A jednak. Powoli chyba zaczynam rozumieć stanowisko Karmicielki oraz to- co przypuszczałam, że dzieje się na lotnisku. Od dawna.
Brak w czerwcu kotów młodych oraz to, że zaginęły te, które miały niespełna dwa lata - teraz uświadomiłam sobie, że to ta straszna choroba pochłonęła te wszystkie kocie życia. Pewnie co rok było to samo. Myślę, że Karmicielka była tego świadoma- dlatego też nie chciała obcych na swoim terenie, nie chciała świadków tego, co tam się dzieje. A dzieje się gorzej niż przypuszczaliśmy.......
W takich momentach cała radość z dokonań, z tego, że koty mają apetyty, pięknie nabierają ciałka, cieszą się i są radosne...umarła. Ich dom stał się ich cmentarzem. W jednej z budek były dwa już martwe kotki i jeden, który jeszcze żył. W domu żył jeszcze niepełne dwie godziny.
Te, które pozostały patrzą na nas jednocześnie z nadzieją i strachem. Wiedzą że jest źle. Nie wiedzą tylko, czy im się uda, czy ich to ominie.
Myślę też, że Karmicielka była zła na budki właśnie z tego powodu. Nie chciała ich, bo wiedziała, że koty będą w nich umierać. Chciała żeby poszły gdzieś dalej, najlepiej w krzaki, dzikie zarośla- żeby nie trzeba było na to patrzeć.
Teraz patrzących przybyło. To niewygodna sytuacja.
Myślę, że koty umierały co roku, ale być może niektóre nie dożywały aż tak długo, bo miały mniej jedzenia. Te były duże silne, wypasione. A co najgorsze i najbardziej bolesne....myślę, że pomimo okropnych warunków były szczęśliwe. Ze daliśmy im wspólnie wiele szczęścia, wiele nowego.....
Smutne i przygnębiające zwłaszcza, że w okresie świątecznym...zwłaszcza, że w czasie kiedy się wydawało że nic im już nie grozi, że najgorsze za nami. Że zostały już wyciągnięte z tego czasu, kiedy było ryzyko - co dalej.
A jednak...
Napisze o swoich przypuszczeniach. Nie mam ich potwierdzenia, ale to takie moje luźne myśli. Podmokły, bagnisty teren lotniska jest bardzo sprzyjający chorobom, bakteriom. To idealne dla nich środowisko. Myślę, że po krzakach i zaroślach są szczątki kotów, które chorowały i odeszły wcześniej. Myślę, że jeśli nawet były sprzątane to tylko te, które akurat były na oczach i niekoniecznie musiały być wynoszone daleko od bytującej populacji.
Uważam, że któryś z kotów przyniósł tego wirusa przypadkiem. Poszedł, coś znalazł i wrócił do stada. To zamknięty obszar, choć bardzo duży, ale dla tak gęstej dużej populacji jest zagrożeniem. Być może nie zauważyliśmy objawów choroby, bo choroba zaistniała nagle. Koty jadły, witały się. Miały ogromny apetyt. Nic nie zwiastowało takiej tragedii.
Ale Karmicielka dobrze wiedziała, co się dzieje. Nie było już ataków, zaczepek. Nawet nie było pytań, ani oskarżeń jak wcześniej - o wszystko.
Jak już wcześniej Damian napisał- wczoraj On sam odnalazł 4 koty. Jeden leżał przy altanie u Bezdomnego. Wyniósł go daleko w zarośla w miejsce, gdzie potem donieśliśmy kolejne koty.
W budce znalazł kolejnego( Tego kazałam zabrać na sekcję). Okazało się, że leży tam jeszcze jeden i jeszcze żyje( Tego zabrał do domu i kot po dwóch godzinach, jak wróciliśmy z lotniska, już nie żył). Kiedy go wyjął odkrył, że w budce jest jeszcze niestety trzeci kot. Pod spodem. Już martwy.Też został wyniesiony. Tego kota Damian zakopał. Wrócił. Miał jechać na działki, a ja miałam robić kuwety ale.....trzeba było jechać. Strach po drodze.
Pierwszy kot był widoczny od razu. Leżał w budce bokiem do wejścia. Obok pomieszczenie, gdzie miały legowiska i m.in legowisko w budce. Kolejny kot. Na końcu strych i strach, bo tam trzy budki stoją. Jedna ciężka. Okazuje się, że kot jeszcze żyje. Próbowaliśmy, ale pogryzł Damiana i wydostał się na dach.Na środku strychu widzimy kolejnego martwego. Leży na deskach. Duży biało- szary kocurek. Ten nie był tego roczny. Miał może 2-3 lata.
Sprawdzamy jeszcze budki na dole, tam gdzie leżał bokiem szary kotek. W drugiej budce kot. Ale żyje. Wciśnięty mocno w sam koniec.
Zabieramy kolejne ciała żeby wynieść z dala od kotów. Wracamy. Mąż mówi, że kotek jeszcze chwilę przed naszym powrotem żył. Ciężko się skupić. W domu jeszcze robota. Kuwety muszę zrobić, dać kotom kolację. Próbuję włączyć film, ale za cholerę nie mogę się skopić. Zasnąć też ciężko. Dzwonię jeszcze do Inspektora TOZ-u. Mówię, co się wydarzyło. Że trzeba koty zbadać. Umawiamy się na dzisiaj.
Pierwsza myśl po przebudzeniu- trzeba jechać. Sprawdzić. W ciągu dnia lepiej wszystko widać. Nadzieja, że może jeszcze żyją. Szykuję ścinki, tnę polarki , dokładam dwa grube polarowe koce. Coś do jedzenia i jedziemy. Gadać się nie chce po drodze, bo- strach.
Już na wejściu. Ta sama budka, w której odszedł wczoraj znaleziony kotek. Znowu szary bokiem do wejścia. Ten sam, co był wczoraj w budce obok wciśnięty w sam koniec. Zrobiliśmy mu ostatnie zdjęcie. Wyciągam. Kotka. Śliczna, duża. Futerko gęste, mięciutkie. Ta też była starsza. Dorosła - nie z tego roku.
Sprawdzamy resztę. Znowu muszę wejść na strych, a to nie jest proste. Zwłaszcza schodzenie. Dzisiaj byłam tam uwięziona z 10 minut, bo normalnie bałam się zejść. Nie ma się czego złapać i jest wysoko. Wczoraj wszedł Damian. Dzisiaj musiałam ja. Żeby sprawdzić strych dokładnie. Przygotować dwa legowiska i wymienić wszystko w budkach. Z ulgą odetchnęłam, gdy zobaczyłam, jak ta kotka co wczoraj ugryzła Damiana- wybiegła ze strychu. Potem jednak ją zobaczyłam już w świetle dnia, jak i dwa inne kotki. Podobnej maści- może rodzeństwo. Myślę, że nie mają dużych szans......
Wymieniłam wszystkie posłania też w budkach na dole. Ogromny tobołek i kolejnego kota wynieśliśmy bardzo daleko. Tobołek w inne miejsce. Kotka do pozostałych.
Wklejam zdjęcie kotków......na zdjęciu brakuje kotka, którego Damian wczoraj pochował oraz dwóch, które dzisiaj pojechały na sekcję. Jeden kotek biało szary, drugi duży czarny kocurek z białym trójkątem na nosku.
Poprosiłam Damiana o wstawienie zdjęcia na Forum. Nie żeby Kogoś szokować - ale po to, aby Karmicielka widziała....i żeby wiedziała jakie koty nie żyją. Nie mam innej możliwości okazania, a myślę, że to ważne.

Wiem, że to nie wszystkie koty. Są inne, których brakuje. Albo odeszły gdzieś w krzakach, albo Karmicielka je znalazła. W tej chwili dokładnie nie znamy stanu kotów. Nie wiemy też, czy odeszły jakieś koty w miejscu gdzie mieszka P.Dorota. W budkach śpią koty. Jeden kot- starszy kocurek wydawał się tylko wczoraj nieco nieswój. Może jutro w tym miejscu uda się dokładniej obejrzeć teren.