W pierwszych słowach mego postu, chciałam powiedzieć, ze zasługujecie na pomnik w centrum Warszawy. Oraz innych wielkich miast, a także miast mniejszych, miasteczek, mieścin, a w końcu też, zupełnie małych wsi. Wszyscy. Zbiorowo.
Wątek ten odnalazłam dopiero dzisiaj (
Jano, po raz tysięczny zapewne to słyszysz, ale to naprawdę doskonały pomysł był!), przeczytałam na jednym tchu od deski do deski, popłakałam się oczywiście – nie ja pierwsza i, miejmy nadzieje, że nie ja ostatnia. Ochłonęłam trochę, z wyglądu „na misia panda” doprowadziłam się z powrotem do stanu w miarę ludzkiego i zaczęłam się zastanawiać.
Zastanawiać nad tym, czy to jest miejsce na to, żeby opowiedzieć historię Stefy. I doszłam do wniosku, ze tak, owszem, chociaż moim zdaniem, Stefa nie była łabędziem nigdy, nawet przez minutę, nawet przez chwile, a wręcz uważam, ze gdybym zasugerowała jej, ze jest jakimś rodzajem p t a c t w a poczułaby się głęboko urażona. Zaznaczam tez, ze Stefa nie była nigdy kaczątkiem. Nie chwytała za serce (ani za żadna inna cześć ciała) porażającą tragedia swojego kociego losu. Stefa nie miała pcheł, ran, choróbsk rozmaitych (poza maleńkim świerzbikiem oraz glucikami), nie gniła, nie wypluwała płucek. Stefa była jak tysiące kotów, które gdzieś tam, na dworze, za naszymi oknami, żyją i marnują się przez nikogo niekochane. Nad którymi nikt nie przystanie wstrząśnięty, od których nikt nie odwróci się z odraza nawet – a to z tego prostego powodu, że ich po prostu nie zauważy. Nie mówię, rzecz jasna, o Was
<pokłon>, mówię o takich zwyczajnych kotożercach, którym to do schroniska za daleko, kotki to najlepiej na pocztowce, a jak już ratować zwierzątka, to najlepiej misie polarne. Wydaje mi się, że takim kotom jak Stefa, też jest trudno. Bo one nie maja po swojej stronie żadnych atutów. Nie wzbudzą litości, bo są za zdrowe, nie wzbudzą zainteresowania, bo są „normalne”, słowem, niczym się nie wyróżniają, mniej jak brzydkie kaczątka, bardziej, jak pospolite wróble. Kto pomyśli o tym, żeby uratować wróbla….? No właśnie.
Stefę znalazła pod klatką moja siostra (Caerme) i za moją namową przyniosła do domu, pomimo strachu przed Panem Domu, kotofobem. PD uczynił naturalnie przedstawienie najwyższej klasy (albo kot, albo ja! Dziś będę spał w wannie!), ale Stefa z nami została. Była starszą kotką, bez przednich zębów, bojącą się ręki, gwałtownych ruchów, podniesionego głosu. Pierwsze dwa dni w domu przespała, następne dwa stopniowo poszerzała swoje terytorium na ugiętych łapach. Ostrożnie, jakby stąpała po polu minowym. Widać było, że była kiedyś kotem domowym i że ktoś zrobił jej straszną krzywdę. Jej przemiana była w mniejszym stopniu fizyczna, bardziej psychiczna. Z zalęknionego cienia, stała się panią domu. Wydłużone brzydkie pysio się zaokrągliło (i to nie dlatego, że miała Stefa 4 żołądki), włos nabrał połysku, ogon sugerował bliskie pokrewieństwo z bobrem, oczy nabrały blasku i ufności. A przede wszystkim widać było, że ma Stefa swoje miejsce na świecie. I że chce jej się w tym miejscu żyć. Szkoda, że żyła tak krótko. Ze świerzbem i grzybem Stefy walczyłyśmy stale. Katar powracał regularnie. Ale – warto było! Dla tej miłości, którą nam dawała. Stefa kochała nas wszystkich (PD-kotofoba najbardziej namiętnie), zaborczo, łapczywie i zachłannie. Byłą kotem doskonałym w każdym calu, co tam calu, w każdym milimetrze. Z wróbla zmieniła się w prawdziwego pawia. Wszystko, co my jej dawaliśmy, oddwala po stokroć.
Zamordował ją weterynarz-konował
(było to przed „erą miau” - wydawało nam się wtedy z Caerme, że jak chodzimy z nią do lekarza i jest Stefa pod stałą opieką lekarska, to on na pewno wszystko będzie dobrze), ale chociaż jej już z nami nie ma fizycznie, nadal w przestrzeni duchowej pozostaje Nad-Kotem, Matką Wszystkich Domowych Ogonów, Przewodniczką Stada i Tą-Która-Miała-Wielką-Słabość-Do-Surowej-Wołowiny. Stefą.
Wybaczcie dłużyznę. Napisałam to wszystko w nadziei, że może kiedyś ktoś, kto nie jest obłąkanym kociarzem, tylko zwyczajnym kotolubem i kogo przerasta wyciąganie z objęć śmierci bied stojących dwoma łapami za TM, przeczyta ten post i zauważy, że pod jego klatką też jest przycupnięty taki wróbel. I da mu szansę na przemianę, może mniej spektakularną, niż te, które tu do tej pory były opisywane, ale równie ważną.
Stefa za TM:
