W ramach upewniania się czy na pewno nie trzeba jednak pomóc temu kotu, Marcin wczoraj po południu zadzwonił do pani.
Siedziałam obok, więc mniej więcej mogę sobie odtworzyć przebieg rozmowy.
W połowie mój spokojny mąż podniósł głos.
To było wtedy, kiedy pani podsumowała, że na naszą pomoc nie można liczyć - pomogliśmy jej tylko raz, zimą, a teraz kiedy są kociaki i ona potrzebuje, to my nie chcemy. I że ona jest biedna i nie ma pieniędzy, ale my jako fundacja powinniśmy... bla bla bla...
Z drugiej strony - należy się cieszyć, pani przedsiębiorcza jest, załatwiła sobie klatkę łapkę i dogadała z jakimś wetem leczenie kota. Tym lepiej dla kota
