Wczoraj. Popołudnie mija nam pod znakiem pisania na polski dwóch wypracowań o Tebach, może słowo „męka” jest tu zdecydowanie przesadzone, ale uwierzcie, że łatwo się tego nie pisało, zwłaszcza jak ktoś nie ma książki (na szkolną bibliotekę nalot zrobiła inna klasa i tym sposobem biblioteka stała się uboższa o wszystkie egzemplarze). Wieczór nastał równie szybko, jak wolno się do zadania zabierało, wolno i z ociąganiem. Ale po długich zmaganiach jest, koniec- walka z piórem zakończona, wynik 2:0 dla nas obu. Można odłożyć zeszyt i zadowoleniem zająć się czymś ciekawszym….
Wczorajsza (dzisiejsza?) noc. Gajka wynajduje z pod łóżka jakąś piłeczkę, gania w najlepsze za nią, urządzając dzikie gonitwy. Djuna, nie chcąc być gorszą, udaje że wcale-a-wcale nie jest leniem kanapowym i spaceruje sobie po pokoju, zwiedzając kąty w pokoju w nadziei, że może znajdzie coś, co nie spotkało się jeszcze z jej nosem. Spacerowi towarzyszy oczywiście tuptanie, dreptanie, śmieszny hałas, powstający tuż po zetknięciu się łapek tupacza z podłogą. W pewnym momencie tupacz przegania rozbójnika zwanego Gajkiem, tak dla zasady, że „oto jak tu rządzę, a ty masz mi schodzić z drogi mała”. Potem jakiś czas cisza, aż nagle….
…pierwsza, może druga godzina w nocy- trzask, kapanie, cichy wrzask przestraszonego kota. Przestraszonym kotem był nie jaki rozbójnik G, którego choć od miejsca zdarzenia dzieliło jakieś dwa metry- na wszelki wypadek postanowił wydać z siebie głos, cichy, ale wystarczająco głośny, by był za głośny. Chwila zrozumienia co się w ogóle stało i… no właśnie. Na biurku siedzi kot, na biurko leży kubek. Leży. A bawarka rozlewa się po stole, zalewając jakąś kartkę i… wypracowanie. Delikwent, nie przejęty powagą sytuacji, zlizuje herbatę. A my tylko się patrzymy... "Djuna, nie żyjesz!". Jak widać żyje.
Na szczęście się upiekło. I dobrze, bo raczej tłumaczenie się pani "bo kot zalał mi wypracowanie" było by dość śmieszne.

Mała1 cudna sunia, Shira pewnie że można- my chore na nieuleczalną owczarkowanię

- piękny Mars (DON?)