Już się powoli przyzwyczajam do faktu, że karmienie zimowe kotów oznacza:
1. dobrnięcie na miejsce - mam buty do pół łydki i zwykle trochę śniegu dostaje się do środka.
2. namierzenie i wykopanie spod śniegu misek.
3. odgarnięcie placyku, na którym można je postawić.
4. karmienie właściwe
Wczoraj doszedł mi punkt 5 - wypychanie samochodu.
Zwykle w weekendy TŻ podwozi mnie tu i ówdzie, bo nie chce mi się dygać na piechotę. No i jak zjechaliśmy pod garaże na 3 MAja, okazało się, że z powrotem pod górkę (dość stromy podjazd ok 100 m) są niejakie kłopoty. Samochodem rzucało na boki, a co kilka metrów koła buksowały w roztopionych zwałach śniegu. Więc trzeba było dawać wsteczny i rozpoczynać podjazd od początku. TŻ był przekonany, że doczekamy tam wiosny, ale przecież ma silną żonę. Nie chciałam pakować się za kierownicę, bo jak ktoś ma wjechać do rowu, to lepiej niech nie będę to ja, ale zdecycdowałam, że będę pchać. I wypchałam!!! Troszkę mnie rączki potem bolały, ale jaką miałam satysfakcję!!!
