Ostatnie wyniki krwi były całkiem niezłe, w zrobionym w międzyczasie badaniu kału nic nie wyszło - więc w ostatni piątek, z duszą na ramieniu zdecydowaliśmy się na podanie sterydu - bo to właściwie jedyny sposób leczenia, jaki nam został. Limfocytarne zapalenie jelit, poza środkami czysto osłonowymi leczy się tylko sterydami, ew. niesterydowymi lekami przeciwzapalnymi, z których jednak większość u kotów jest przeciwskazana, a wszystkie są jeszcze większym niebezpieczeństwem dla trzustki niż sterydy. Cała nadzieja była w tym, że stan jelit szybko się polepszy, a trzustki nie zdąży pogorszyć, albo pogorszy bardzo niewiele.
Więc w piątek Madżong dostał pierwszą dawkę krótko działającego sterydu...
Niestety
Wczorajsze wyniki krwi wyszły tak: morfologia bardzo obiecująco - płytki wzrosły, eozynofilne znacznie spadły leukocyty lekko wzrosły (ale to normalne jako reakcja na steryd, nie jest to dramatyczny wzrost), wskaźniki wątrobowe ładnie spadły... Najpierw zdążyliśmy się ucieszyć, bo z tego widać, że ten steryd mógłby się okazać skuteczny. Ale niestety - amylaza w ciągu dwóch dni poszła w górę o ponad 1000, przekraczając 3200, czyli na poziomie najgorszych wyników Madżonga. W tej sytuacji musimy natychmiast ze sterydu zrezygnować, bo tak szybkie pogarszanie stanu trzustki po prostu by ją wykończyło w krótkim czasie.
No i zostaliśmy bez żadnej alternatywy właściwie, Madżong dostaje same leki osłonowe, nic się nie zmienia, amylaza, która już ładnie spadała znowu jest na niebotycznym poziomie - czyli jesteśmy w punkcie wyjścia, jeśli chodzi o leczenie, tylko opcji już żadnych nie ma

Nie wiem, co robić zupełnie
Jedyna pociecha, że Madżong specjalnie się tym nie przejmuje, rozrabia i wygląda całkiem nieźle. Tutaj pozuje dla Was jako wampirek:
