Akcja zaczęła się prozaicznie: zadzwoniła do mnie annskr, że jest chora, źle się czuje, nie ma siły....I że Ewa jest na dworcu, że akcja, że kociaki na dachu, że pomóc trzeba. No to dzwonię do Ewy i dowiaduję się, że:
-kociaki wypatrzył Pan Snikers- taksówkarz stacjonujący swym wozem na Dworcu Fabrycznym
-kociaki urodzone ledwo kilka dni wcześniej
-kociaki bez pomocy, w takie zimno, na dachu, bez schronienia, nie mają szans
-ta budka niewysoka, jakby jakaś drabina się znalazła- byłoby po sprawie...
Ja drabiny nie posiadam (TŻ wystarczająco wysoki

), ale przeskanowałam kontakty w komórce i obdzwoniłam wszystkich mieszkających w pobliżu dworca. Grażyna drabiny nie miała, ale znała kogoś kto ma. Popędziłyśmy, pożyczyłyśmy i przytachałysmy. "Dwie kobiety z drabiną"- takiej etiudy i Polański by się nie powstydził
Oparłyśmy o budkę i wlazłam. Ewa i Grażyna stabilizowały drabinę i robiły za czirliderki- z przyczyn od nich niezależnych- bezpomponowe
Niestety- wielka drabina malarska, której ciężar do dzis czuję w kościach, okazała się być za niska

Albo to mnie zabrakło jakieś 10 cm wzrostu. Stojąc na ostatnim szczeblu, trzęsąc ze strachu, nie byłam w stanie zobaczyć całego dachu, a co dopiero wejść nań...
Nie odpuszczamy- seria telefonów: podnośniki, dźwigi, drabiny; żebranie, że wolontariuszki, że koty biedne, że pomocy-ratunku...Trafiamy do dyżurnego Inżyniera Miasta. Przesympatyczny człowiek obiecuje pomóc. Oddzwania, że strażacy z drabiną już jadą. "A przystojni?"- pyta Ewka, a my tarzamy się ze śmiechu. Choć przemarznięte, zmoknięte i zmęczone
Lada chwila i są- młodzi, dziarscy, chętni do pomocy. Zagadują, żartują, dopytują o nasze działania, o wolontariat...
Uruchamiają drabinę i rozpoczynają penetrację dachu budki:




Szukają, przeszukują, grzebią w zakamarkach dachów. Wchodzą też na dachy okolicznych kebabiarni. I nic. Nie ma żadnych kociąt. Pan Snikers zarzeka się, że słyszał, strażacy zarzekają się, że nie znaleźli.
Nie ma kociąt, to może uda się pochwycić domniemaną matkę. Nie mamy łapki. Seria nerwowych telefonów. Mirek deklaruje, że przywiezie. Przyjeżdża zaspany, z żoną Sylwią. Sylwia w piżamie, narzuciła tylko kurtkę....
Cała akcja, obecność strażaków wzbudziła jednak niezdrowe zainteresowanie gawiedzi. Zebrał się komentujący tłumek.
W tym zamieszaniu kotka daje gdzieś dyla i zaszywa się w sobie tylko wiadomym miejscu.
Udaje nam się namierzyć panią, która pracuje w kiosku i dokarmia koty z Fabry. Ustalamy, że gdy będą - wreszcie

- talony miejskie na sterylki, odłowimy towarzystwo celem ciachnięcia.
Kociąt nie było, my zmarzłyśmy, zmokłyśmy, wysłuchałyśmy Wujków Dobra Rada i przed północą dotarłyśmy do domów. Ale za to spałyśmy spokojnie, bo zrobiłyśmy wszystko, aby rzekome kociaki na dachu nie zamarzły...
Bardzo serdecznie dziękujemy Strażakom z drugiej zniany Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 3 przy ulicy Wólczańskiej 111/113 w Łodzi. Panowie- jesteście Wielcy
Z Dworca Fabrycznego w Łodzi, dla forum miau relacjonowała marija
P.S. Przy okazji Sylwia i Mirek zasygnalizowali kolejnego kota potrzebującego pomocy. Ale to już temat na osobną relację
